Selector Festival – 5.06.2009

7 czerwca 2009
niedziela, godz. 22:50

selector-festival

de-mo: Fischerspooner, Franz Ferdinand, Royksopp… co właściwie przyciągnęło Cię na Selectora?
newman: No, wykonawców było dużo więcej, a my wybraliśmy największe gwiazdy pierwszego dnia festiwalu ze względów praktycznych… ale tak naprawdę to przyciągnęła mnie idea festiwalu, zaprawiony w bojach organizator i muzyka, chęć zobaczenia/usłyszenia tego, czego wcześniej nie dane mi bylo uslyszeć, a co znam (Franz Ferdinand, Royksopp), i to, o czym słyszałem, znałem ze dwa-trzy hity, a o czym wiedziałem, że robią wielkie show (Fischerspooner)… przy okazji znajomi, i inne koncerty
de-mo : A jaka była idea festiwalu?
newman: Zebranie w jednym miejscu, studenckiej stolicy w Polsce gwiazd światowego formatu, które mają coś do powiedzenia i grających muzykę mniej lub bardziej, ale taneczną. Czyli: nie ilość, a jakość, alternatywa, która osiągnęła sukces.
A co Ciebie przyciągnęło? Na co czekalaś?
de-mo: Ja na ideę nie zwróciłam uwagi. Przyjechałam przede wszystkim dla jednego zespołu i jednej piosenki. Royksopp. I robot.
Franz był za to miłym dodatkiem. A Fischer miłym dodatkiem do dodatku.
newman: Fischerspoonera chciałem zobaczyć z ciekawości. A idea: gdyby koncert odbył się w przysłowiowej Koziej Wólce, a nie w jednym z największych miast w PL, to bym się zastanawiał 3x dlużej, czy jechać przez pół Polski
de-mo: Jeśli byłby dobry dojazd, to ja bym się nie zastanawiała.
I choć mogłabym jeszcze zobaczyć CSS, New Young Pony Club i Dizzee’ego, to i tak moje podstawowe potrzeby zostały zaspokojone.
newman: Dokładnie, nie trzeba było oglądać wszystkiego, żeby poczuć to spełnienie. Zwłaszcza, że gwiazdy nie zawiodły.
de-mo: No to na pierwszy ogień Fischerspooner. Fischerspoonera znam najmniej. Wiedziałam, że będzie jakieś show, ale nie wiedziałam czego dokładnie się spodziewać.
newman: Fischerspooner? : doskonale przedstawienie, show, trochę za cicho naglośnione, i świetnie przygotowane podkłady
de-mo: Za cicho, mówisz? Jak zaczęli grać to czułam basy w przewodzie pokarmowym, jakbym połknęła głośnik.
newman: Tak, bez basów było cicho. Basy basami, reszta cicha.
de-mo: Tobie to zawsze coś nie pasuje.
newman: Tak już mam, ale tym razem to drobnostka… bo show było świetne.
de-mo: Ponoć tylko nieco kiczowate. Momentami miałam wrażenie, że oglądam You Can Dance. Modern Jazz konkretnie.
newman: Kiczowate, ale taka konwencja… dla mnie to takie połączenie kabaretu z lat trzydziestych, burleski, z kulturą klubową.
de-mo: Ale muszę przyznać, że tak, jak nie przepadam za wyreżyserowanymi występami, tak ten bardzo mi się podobał.
newman: Bo nie był idealny i wymuskany do ostatniego ruchu
de-mo: No i nie był konwencjonalny
newman: A Casey Spooner złapał fajny kontakt z publiką
de-mo: która swoją drogą świetnie znała twórczość zespołu.
A sama muzyka Fischerspoonera, na płytach nieco plumkająca, na koncercie daje kopa. Zdecydowanie wypadają lepiej live niż studyjnie.
newman: Tak, i nie ma co, ten koncert przekonał mnie do tej muzyki.
de-mo: Zdecydowanie.

newman: A Franz Ferdinand?
de-mo: Już przed koncertem, gdy pod sceną zaczęło się robić coraz ciaśniej, wiedziałam, że to będzie walka na śmierć i życie. Celowo nieco się nawet od sceny oddaliłam, co i tak potem okazało się pozycją zbyt bliską.
Zaczęli mocno – od „Do you want to”, a tłum poszybował w górę
newman: Tja, koncert był zabójczy, dosłownie i w przenośni. Ale ja na nich najbardziej czekałem, w końcu to zjawisko światowe.
de-mo: Ja po pierwszej piosence skupiłam się przede wszystkim na ratowaniu własnego życia. I jestem z siebie niezmiernie dumna, że udało mi się ustać, gdy kilkadziesiąt osób runęło mi pod nogi.
newman: W tym ja, ale nie bedę narzekał. To było niezapomniane przeżycie. Zwłaszcza, gdy wiele osób jednocześnie pomagało powstać.
de-mo: No tak, niezapomniane przeżycie… Ale mimo wszystko ja fanką muzyki na trzy gitary nie jestem. I choć znałam większość utworów, to jednak troszkę się nudziłam. Zwłaszcza po Fischerspoonerze, gdzie było na co popatrzeć.
Aczkolwiek nie zaprzeczę, że koncert był dobry. A Alex ma fajny głos i fajne możliwości. Tylko tak naprawdę rzadko z nich korzysta.
newman: Franz był obiawieniem tej całej nowej rewolucji… mi tym koncertem Panowie z Franza udowodnili, że mają coś więcej do powiedzenia, niż tylko zagranie 20 piosenek na dwóch akordach. Bawili się na scenie, pokazali, na co ich stać, byli przy tym niesamowicie pewni swoich zabaw z perkusją, klawiszami i moogami.
I choć nad gitary przedkładam elektronikę, to ten koncert po raz kolejny udowodnił siłę i przewagę muzyki granej na żywo od tej z „jednego palca’.
de-mo: Zabawy z elektroniką – na to jedyne czekałam podczas Franza. Chciałabym, żeby ich kolejna płyta w całości brzmiała tak, jak końcówka „Lucid dreams”.
newman: To może uściślijmy: nie jesteśmy fanami muzyki gitarowej, jesteśmy fanami muzyki w ogóle. Lubimy poznawać, odkrywać to, czego nie znamy. I to chyba jest clue naszej wyprawy. A wracając do Franza: dla mnie  pokazali, że są gwiazdami, że maja wieksze ambicje, niż granie na dwa akordy i poruszanie się w ten sam sposób przy rytmicznych fragmentach. W tym koncercie było coś, co daje mi podstawy twierdzić, że FF przez wiele lat będą rządzić tym rynkiem. A Alex… sposób w jaki dyrygował publicznością, która podchwyciła śpiew, był genialny.
de-mo: No i warto jeszcze wspomnieć o zabawie z perkusją, kiedy to wszyscy członkowie zespołu opanowali ten instrument i świetnie się przy tym bawili.
newman: A znaczna część publiki, wtedy i przy zabawach z elektroniką, stała nie wiedząc co począć.
de-mo: Za to nam się wtedy najbardziej podobało.
newman: Bo lubimy zabawy z dźwiękiem, zwłaszcza te na żywo.
de-mo: Tak czy siak na pewno warto było być na tym koncercie, choć chyba nie odważę się na powtórkę. Po Franzie „płyta” wyglądała jak po bitwie. Pole w Bolkowie po ostatnim koncercie w niedzielę nie umywa się do tego. Standardowo wszędzie walały się plastikowe kubki i papierowe programy koncertów, mniej standardowo – spinki i gumki do włosów, część jakiejś kurtki, spodni czy plecaka, 2 buty (różne) i szczątki porucznika Klossa. Naszego niestety…
Na otarcie łez po straconej książce pozostał nam Royksopp, czyli koncert, na który najbardziej czekałam, a na którym niestety byłam już mocno zmęczona.
newman: A ja nie miałem pojęcia czego się po koncercie spodziewać
de-mo: Też nie wiedziałam. Royksopp jawił mi się zawsze jako zespół wykonujący raczej spokojną elektronikę. Wyobrażałam sobie, że wyjdą na scenę, odegrają swoje utwory schowani za klawiszami, a do dwóch czy trzech piosenek może pojawi się jakaś wokalistka.
Na początek zagrali spokojne i ładne „Royksopp forever”, a potem było już tylko coraz bardziej tanecznie. Widać było, że się dobrze bawią. Svein kilkakrotnie wyszedł zza swoich syntezatorów do publiczności a Torbjorn sam odśpiewał „Remind me” i „Poor Leno”. Resztę śpiewanych utworów wykonała pewna blondynka z warkoczykami…
Dopiero po powrocie do domu dowiedziałam się, że nie był to byle kto, tylko sama Anneli Drecker – wokalistka Bel Canto, która ma na koncie dwie solowe płyty, współpracę z A-Ha i oczywiście z Royksoppem. Co warte zanotowania – na żywo w piosenkach śpiewanych oryginalnie przez Karin Dreijer Andersson brzmiała jak Karin, w piosence śpiewanej przez Robyn – jak Robyn. Gdybym nie wiedziała, że to nie ona śpiewała te utwory na płytach, pewnie bym się nie domyśliła. Różnicę słychać dopiero na nagraniach z koncertu (z góry przepraszam za trzęsący się obraz na „The girl and the robot”). Brakowało mi może tylko czegoś ciekawego na telebimach.

Podsumowując powiem,że choć zastanawiałam się nad tym, nie potrafię wybrać koncertu, który najbardziej mi się podobał. Każdy był zupełnie inny, i każdy był bardzo, bardzo dobry. Do tego stopnia, że marzy mi się po cichu, żeby każdy z trzech zespołów, jakie mieliśmy okazję oglądać na Selectorze, nagrał kiedyś długogrającą płytę live.




autor: //
07.06.2009, godz. 22:50, niedziela
Kategoria: Galeria + Relacje

Poprzedni Post
«
Następny Post
»