Night of the Proms – 22.03.2014

24 marca 2014
poniedziałek, godz. 22:49

Kupując bilet na koncert OMD 7 miesięcy temu, nie za bardzo wiedziałam w co się pakuję. Nie przyszło mi wtedy do głowy, że oprócz wspomnianego duetu, swoje utwory razem z orkiestrą zaprezentuje jeszcze kilku innych wykonawców. John Miles, Le Div4s, Natalia Kukulska, Amy Macdonald i… Coolio, to zestaw prawdziwie wybuchowy. Nie do końca też wiedziałam czym jest Night od the Proms, choć nazwę i ideę właściwie kojarzyłam. Okazało się jednak, że w stosunku do pierwotnych podejrzeń – czyli muzyka pop z towarzyszeniem orkiestry – samej orkiestry było znacznie więcej. To właściwie był koncert orkiestry, z gościnnym udziałem wykonawców pop – tak chyba najtrafniej byłoby opisać to wydarzenie.
Koncert prowadził Tomasz Kammel, który to niewdzięczne zajęcie (bo trzeba być aż nadto miłym, wesołym i dowcipnym i zabawiać ludzi, którzy, gdyby tylko dać im pilota, wcisnęliby next) wykonywał z profesjonalnym wdziękiem. Udało mu się nawet wyciągnąć sporą grupkę osób do tańca podczas „Nad pięknym modrym Dunajem”. A propos muzyki poważnej – utwory, które grała orkiestra, w przerwach pomiędzy wyjściami kolejnych solistów, były w większości utworami powszechnie znanymi i wesołymi. To był taki pop muzyki klasycznej. Przyszło mi wtedy do głowy, że jednak na mnie większe wrażenie robią utwory monumentalne i smutne. Dla przykładu – bardziej przeżyłam koncert Agnes Obel (fortepian), której towarzyszyła jedynie wiolonczelistka i skrzypaczka. Tak jak się więc można spodziewać, najbardziej podobało mi się wykonanie utworu „O Fortuna (Carmina Burana)” – wielkiego, podniosłego i złowrogiego, podczas którego popis swoich możliwości dał chór Politechniki Łódzkiej.
Cztery sopranistki – Le Div4s – jakoś mnie nie zachwyciły. Ich śpiew wydawał mi się jedynie poprawny, a ta, której głos najbardziej mi się podobał, śpiewała akurat najmniej. Największe wrażenie robiły śpiewając razem – wtedy była moc. Ale co ja tam wiem, nie znam się.
John Miles zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Zwłaszcza wokalnie – ma fajny głos i duże możliwości, choć wygląda dość niepozornie.
Natalia Kukulska, która rozpoczynała koncert, wypadła bardzo dobrze. „Wierność jest nudna” z akompaniamentem orkiestry nabrało szlachetności.
Po Natalii, Le Div4s i Johnie Milesie nagle, ni stąd ni zowąd, bez żadnej zapowiedzi pojawili się OMD. Gdy na scenie ustawiono syntezator wiadomo było, co zwiastuje. Orkiestra rozpoczęła intro, które przeszło w „Maid of Orleans”. Rozpoznałam utwór już na początku intro, więc nagralam długi, piękny filmik. To znaczy wydawało mi się, ze nagralam, bo filmiku nie ma, zniknął. Zdarzyło mi się to juz drugi raz, i to drugi w Atlas Arenie, i jestem wściekła bo filmik musiał być naprawdę dobry. Tylko, że się nie nagrał…
Z powodzeniem nakręciłam za to „Sailing on the Seven Seas” (choć ekscytacja mocno odbiła się na jakości), którego fantastyczny początek zabrzmiał trochę nijako, ale dalej orkiestra dała radę, i „Enola gay”. Występ był totalnie porywający, publiczność powstawała z miejsc i ruszyła do tańca pod sceną, czego chyba ochrona nie do końca się spodziewała. Okazało się, że jednak sporo osób przyszło właśnie na OMD. Andy McCluskey był cudowny -bardzo ruchliwy i w świetnej formie wokalnej. Mało tego, że szalał po scenie – zeskoczył do publiczności i przez chwilę miałam go na wyciągnięcie ręki. I kiedy tak tańczyłam i śpiewałam i w ogóle byłam jedną wielką ekscytacją, Tomasz Kammel zaprosił na przerwę. Publika skandowała nazwę zespołu, ale programu koncertu nie dało się nagiąć.
Chcę koncertu OMD, takiego prawdziwego, pełnego. Choć tak naprawdę bardzo słabo znam ich twórczość a zachwycam się może trzema utworami, po tym co widziałam zdecydowanie chcę więcej. Bo na żywo są absolutnie porywający.
Fajnym momentem koncertu był także występ Coolia. Parsknęłam śmiechem na wieść, że dołączył do line-upu, bo jest już raczej nieco zapomnianą gwiazdą, poza tym kto nie będąc jego fanem zna więcej niż dwa jego utwory? Jednak po chwili zastanowienia stwierdziłam, że ze wszystkich wykonawców, to właśnie te dwie piosenki idealnie nadają się na ten koncert, ba, aż się proszą by wykonać je z towarzyszeniem żywej orkiestry. Gdy orkiestra rozpoczęła „Kanon D-dur” Johanna Pachelbela, które następnie przeszło w „C U when U get there”, publiczność znów wstała z miejsc. Entuzjazm wywołało oczywiście także „Gangsta’s paradise”, podczas którego Coolio, podobnie jak wcześniej Andy McCluskey, zeskoczył ze sceny i wyszedł do publiczności. A gdy patrzył prosto na mnie, czułam się wręcz w obowiązku śpiewać (rapować ;-)) razem z nim – i aż się sama sobie dziwiłam, jak dobrze znam tekst zwrotki.
Ostatnią gwiazdą wieczoru była Amy Macdonald. Ze wszystkich czterech utworów, jakie zaśpiewała, publiczność najcieplej przyjęła oczywiście „This is the life”. Malutka wokalistka w niebotycznie wysokich szpilkach brzmiała doskonale – jej głęboki, wibrujący wokal jest nie do podrobienia. Muzycznie natomiast to zdecydowanie nie są moje klimaty. Wokół widziałam jednak, że się podoba. W jej secie zabrakło „Slow it down”, podobnie jak „Im więcej ciebie tym mniej” w secie Natalii Kukulskiej i „Electricity” OMD. Nie wiem, może Natalia nie śpiewa już swojej sztandarowej ballady, ale wydaje mi się, że taki koncert byłby dla niej idealny.
Na koniec wszyscy wykonawcy zaśpiewali „Hey Jude” i to było tyle. Bisów nie przewidziano.
Night of the Proms było koncertem wesołym i lekkim, o charakterze w gruncie rzeczy rodzinnym. Było miło i przyjemnie, ale wydaje mi się, że potencjał orkiestry nie został w pełni wykorzystany. W utworach pop była dodatkiem, który momentami wydawał się wręcz zbędny. Brzmiało to czasami tak, jakby ktoś puścił piosenkę pop i próbował do niej coś dograć na skrzypcach czy wiolonczeli, trochę na siłę. A ja bym chciała czegoś ekscytującego, nowego, zaskakującego. Żeby z utworu szybkiego zrobiono balladę – tak dla przykładu. Wydaje mi się, że jedynie utwory Natalii Kukulskiej zostały faktycznie przearanżowane na potrzeby tego koncertu (przez Tomasza Szymusia i Adama Sztabę) i rzeczywiście brzmiały inaczej. Tak naprawdę orkiestra Il Novecento prezentowała się najlepiej wtedy, gdy grała solo i była główną gwiazdą – gdy muzycy bawili się wymachując smyczkami, gdy wstawali na przemian nie przestając grać, a zwłaszcza gdy na przodzie sceny pokazywał się perkusista Patrick De Smet, wyglądający jak niesforny brat Mr Biga, i dyrygował publicznością, by na jego sygnał wykrzykiwała „hej” i klaskała w zapodany przez niego rytm, i gdy w towarzystwie dwóch pań z widowni wykonał na maszynie do pisania utwór „The Typewriter” Leroya Andersona. Najjaśniejszym punktem wieczoru było jednak dla mnie OMD. To dla nich tam byłam i się nie zawiodłam. Mało tego, chcę więcej! Ich dramatycznie krótki występ pozostawił we mnie straszliwy niedosyt. Teraz wiem, że muszę ich zobaczyć na prawdziwym koncercie, bo są fantastyczni.

If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.

If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.

If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.

If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.


autor: // Last.fm
24.03.2014, godz. 22:49, poniedziałek
Kategoria: Galeria + Relacje

Poprzedni Post
«
Następny Post
»