Perturbator – 24.10.2019

11 listopada 2019
poniedziałek, godz. 18:44

Perturbator – generalnie uważam, że jest fajny, chociaż w ogóle go nie znam. Zawsze słyszałam albo tylko pojedyncze kawałki, albo wręcz same fragmenty, a że gatunek zwany synthwavem oraz wszelkie elektroniczne pochodne, inspirujące się latami 80-tymi, uważam za rzecz niezwykle ciekawą i wciąż przeze mnie niezbadaną, Perturbator był na mojej liście do zapoznania się. W końcu wraz z koncertem w Progresji nadarzyła się okazja. Szłam na ten koncert zupełnie na luzie, bez żadnych oczekiwań i nawet z przeświadczeniem, że będę stała gdzieś z tylu. Przed klubem przywitała mnie taka kolejka, jak jeszcze nigdy. Przyjechałam późno, support w postaci The Algorithm był już chyba w połowie swojego występu, ale słysząc ten hałas w ogóle nie żałowałam, że mnie jeszcze nie ma w środku. A w środku, jak można było się spodziewać, na pierwszy rzut oka było pełniuteńko. Na szczęście jednak nie na tyle, by nie udało mi się podejść całkiem blisko sceny. Koncert zaczął się bardzo nagle. Grała sobie muzyczka i nagle bum – zgasły światła, wszystko ucichło. Perturbator wystartował dość spokojnie, od mało reprezentatywnego „Birth of the new model”, a potem z każdym kolejnym kawałkiem tempo i moc rosły. Jeśli była chwila wytchnienia to tylko po to, by zaraz uderzyć z jeszcze większą mocą. Trzeba przyznać, że brzmienie było doskonałe – klarowne, soczyste i potężne. Ponieważ na scenie, na której znajdują się dwaj muzycy, z których jeden gra na perkusji, a drugi obsługuje klawisze, siłą rzeczy nie może się wiele dziać, za wrażenia wizualne odpowiadały światła. Aczkolwiek trzeba Perturbatorowi oddać, że z pełnym poświęceniem wymachiwał długimi włosami. To był jeden z tych koncertów, które – choć elektroniczne – mają w sobie rockową energię. Ostatecznie pogo też było, i to dość pokaźne, ale na szczęście dało się przed nim kulturalnie uciec. Potężna moc koncertu sprawiła jednak, że z każdą kolejną piosenką coraz bardziej obojętniałam. Stało się dokładnie to, co podczas słuchania studyjnych nagrań Francuza – wszystko zaczęło mi się zlewać w jedną całość. Bis był już dla mnie w ogóle zbędny. Może się zestarzałam… A może potrzebuję czegoś bardziej różnorodnego? W każdym razie Perturbator pozostanie dla mnie jednak wykonawcą pojedynczych piosenek, a nie dłuższych form. Potrafię go docenić jedynie przez 4 minuty.







autor: // Last.fm
11.11.2019, godz. 18:44, poniedziałek
Kategoria: News, Galeria + Relacje

Poprzedni Post
«
Następny Post
»