Soundedit 2017: Gary Numan

2 listopada 2017
czwartek, godz. 22:11

Co roku wydaje mi się, że na Soundedit wystąpili już chyba najważniejsi wykonawcy, którzy mogli tam wystąpić, i co roku okazuje się, że się myliłam. Maciej Werk jak z rękawa wyciąga coraz to nowe-stare nazwiska, a ja myślę sobie wówczas – no tak, to przecież oczywiste, że i ten powinien zostać nagrodzony statuetką Człowieka ze Złotym Uchem. Główną gwiazdą dziewiątej edycji festiwalu (przynajmniej dla mnie) był Gary Numan. Nie wiem czemu, ale nigdy nie przyszło mi do głowy, że przecież jemu również należy się nagroda i to jak mało komu. Sama określiłam go w mojej pracy magisterskiej mianem pierwszej znaczącej gwiazdy elektronicznego popu (choć założę się, że to był cytat), bo zaiste Gary był jednym z pionierów. Używał syntezatorów jakby to były gitary i jednocześnie, eksperymentując z brzmieniem, potrafił stworzyć zgrabne, melodyjne utwory. I chociaż większa część lat 80-tych i 90-tych nie była dla niego łaskawa, teraz przeżywa prawdziwe odrodzenie. Nie pomylę się chyba mówiąc, że obecnie jest lepszy niż kiedykolwiek. Po doskonale przyjętym przez fanów i krytyków „Splinterze” sprzed czterech lat, w tym roku przyszedł czas na następcę w postaci płyty „Savage”. Współpraca z Ade’m Fentonem wychodzi Gary’emu wyśmienicie, więc nie miałam najmniejszych obaw o ten krążek. Oczywiście jest to kontynuacja soczystych dźwięków znanych z poprzedniej płyty, ale to jest taki typ brzmienia, który chyba nigdy mi się nie znudzi. Jeśli do tego dołoży się talent Gary’ego do pisania chwytliwych, mrocznych i nieoczywistych melodii, to mamy przepis na sukces.
To był mój drugi koncert Numana – pierwszym, w warszawskim Palladium byłam zachwycona (zwłaszcza, że wieczór zakończył się autografem i wspólnym zdjęciem). Tym razem, w Łodzi, było spokojniej. Ale to chyba normalne, że zawsze największe emocje towarzyszą przeżywaniu czegoś po raz pierwszy. Teraz owszem, ekscytowałam się, ale mniej było w tym podenerwowania, a więcej czystej radości. Zresztą przez większą część wieczoru miałam na twarzy uśmiech (i co tam, że utwory raczej do wesołych nie należą). Wiedziałam, że będzie dobrze. Chociaż cały koncert wydał mi się spokojniejszy, to jednak odnoszę wrażenie, że tym razem zobaczyłam większe show (aczkolwiek słyszałam potem opinie, że w Warszawie było więcej świateł). Przede wszystkim teraz na scenie mogliśmy oglądać telebim. Wprawdzie wizualizacje nie zapisały się jakoś szczególnie w mojej pamięci, ale były. Najbardziej zapamiętałam Persię (córkę Gary’ego) śpiewającą w „My name is Ruin” (jaka szkoda, że nie przyjechała z ojcem żeby zaśpiewać ten utwór na żywo, jak to miało miejsce na kilku innych koncertach), fragmenty klipu do „The Fall” i USG płodu podczas „A Prayer for the Unborn”. Zwłaszcza ten ostatni, bardzo sugestywny obraz, w kontekście niedawno obejrzanego przeze mnie dokumentu „Android in La La Land”, zrobił na mnie wrażenie. Do tego doszła jeszcze przemyślana, spójna stylizacja całego zespołu – wszystko utrzymane było w klimacie sesji zdjęciowej zdobiącej okładkę najnowszego albumu, a więc postapokaliptyczne, zwiewne szaty w pustynnych barwach. Oprócz zwyczajowego makijażu (czarne oczy), czoło Gary’ego zdobił krzyż, namalowany fluorescencyjną farbą.
Występ rozpoczął się tak, jak „Savage”, a więc od genialnego „Ghost Nation”. Na telebimie pojawiła się czerwona wizualizacja (coś na kształt lawy), światła rozbłysły i na scenie pojawił się mistrz ceremonii, a publiczność ryknęła z zachwytu. To było naprawdę ciepłe powitanie. Miałam to szczęście, że znów znalazłam się dość blisko – cudownie było obserwować Gary’ego z odległości, z której widać było doskonale jego niesamowitą mimikę. Ależ ten człowiek zmienił swoje zachowanie sceniczne od początków swojej kariery. Po dziwacznie poruszającym się androidzie nie pozostało śladu. Teraz trudno Gary’emu zrobić ostre zdjęcie. Nie jestem w stanie opisać sposobu, w jaki się porusza (to specyficzna mieszanka ruchów charakterystycznych dla metalu, połączona z dyskoteką i teatralnymi pozami), ale jest to na pewno jego własny, unikatowy taniec (zawsze cenię oryginalność w tym względzie), który wspaniale się ogląda. Czy z telebimem czy bez podziwianie Gary’ego na scenie to czysta przyjemność. Muzycznie również było bezbłędnie. Set mnie nie zaskoczył – królowały utwory z dwóch ostatnich albumów. Ponownie usłyszałam moje dwa ulubione kawałki – „The Fall” i „Love hurt bleed”, chociaż ten pierwszy byłabym skłonna wymienić na nowiutki „The end of things”, którego niestety w Łodzi zabrakło. Zabrzmiały jednak najbardziej nośne fragmenty „Savage” – „Bed of Thorns”, „My name is Ruin”, „When the World comes apart”, „Pray for the Pain you serve” (z doskonale wyeksponowanym dyskotekowym motywem w trzeciej zwrotce) oraz najbardziej powolne, aczkolwiek całkiem broniące się w wersji koncertowej „Mercy”. „Splintera” oprócz wspomnianego już „Love hurt bleed” reprezentował genialny „Here in the black”. Zaczął się tak potężnie, że nie mogłam się powstrzymać przed filmowaniem, ale niestety w swojej głupocie i pogarszającej się z wiekiem zdolności obsługi urządzeń elektronicznych, jakimś cudem wyłączyłam nagrywanie. Ale przynajmniej dzięki temu mogłam trochę pośpiewać. Jeśli chodzi o starsze utwory, to znów nie było niespodzianek – „Down in the Park”, „Cars”, „Are ‚Friends’ Electric?”, które uzupełnił doskonały, mocny „Metal”, nieco mniej znany „Remind me to smile” i kończący występ „I Die: You die” (który jakoś wyjątkowo nie zapisał się w mojej pamięci). Secik był króciutki – zaledwie 16 piosenek. Z jednej strony chciałoby się więcej, z drugiej jednak wcale nie odczułam, że koncert skończył się za szybko. Tyle tylko, że znów patrząc na Gary’ego, podobnie jak w Warszawie, miałam to dziwne uczucie, że nie wszystko wykonuje na żywo. Niektóre partie wokalne brzmiały i wyglądały jakoś podejrzanie. Ale oczywiście mogę się mylić – pamiętam wywiad z którymś ze znanych telewizyjnych lektorów, którego głos w połączeniu z twarzą brzmiał tak dziwacznie, że miałam wrażenie, iż głos dochodzi z tzw. offu. Oczywiście nie było to prawdą, więc może mam podobnie w przypadku Gary’ego. Zaskoczeniem podczas koncertu było natomiast to, że to właśnie wtedy, a nie dzień później na gali, odbyło się wręczenie nagrody Człowieka ze Złotym Uchem. Gdy więc zespół zszedł ze sceny po „Are ‚Friends’ Electric?”, na telebimie pojawiła się muzyczna wizytówka Gary’ego, a po chwili Maciej Werk zaprosił go do odebrania statuetki. Numan, wyraźnie zmieszany ale i uszczęśliwiony, powiedział kilka słów do mikrofonu (podczas koncertu nie odezwał się ani słowem), zapozował żonie do zdjęcia, które potem można było oglądać na jego Facebooku i ponownie wyszedł z zespołem by zagrać finałowy utwór. W międzyczasie mogliśmy oglądać dość zabawną scenkę, gdy Gemma próbowała zamontować mu odsłuch. Więcej bisów nie było.
Zapewne na tym zakończyłby się mój wieczór gdyby nie to, że w szatni spotkałam kilka znajomych twarzy, które postanowiły poszukać Gary’ego. Ruszyłam zatem za nimi. Skończyło się godzinnym (?) wystawaniem na mrozie przed klubem i zaglądaniem z góry przez okna do garderoby (która mieści się w piwnicy). To było dość dziwne doświadczenie, gdzieś na granicy stalkingu. Pod oknem stała kanapa a na niej, tyłem do okna siedział Gary z Gemmą. Rozmawiali, jedli, oglądali jakieś filmiki na komórce, Gary bawił się statuetką i dłubał w jej wielkim uchu 😉 Ale niestety nie wyszli z budynku, aż w końcu grupka czekających fanów wykruszyła się co do jednego. Być może jest jakieś przejście pomiędzy klubem a hotelem, z którym sąsiaduje, dlatego nikt nie pojawił się na zewnątrz. Wiem jedynie, że zepsuł się autokar, którym podróżowali, i przez to musieli zostać do następnego dnia. Ale nie wróciłam już pod hotel. Wymarzłam straszliwie, a ostatecznie zdjęcie i autograf i tak już mam. I chociaż tym razem nie było spotkania, to i tak wracałam do domu z uśmiechem na twarzy.

If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.

If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.

If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.

If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.

If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.

If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.

If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.


autor: // Last.fm
02.11.2017, godz. 22:11, czwartek
Kategoria: Galeria + Relacje

Poprzedni Post
«
Następny Post
»