Albumy 2021

13 marca 2022
niedziela, godz. 19:42
Część 2 z 3 w serii artykułów Muzyczne podsumowanie 2021

W tym roku, jak już wspominałam, nie miałam ulubionych płyt. Nie wysłuchałam ani jednej, która od A do Z by mnie naprawdę porwała, która by mnie zachwyciła i która zostanie ze mną na dłużej, a te, na które najbardziej czekałam, nie do końca do mnie przemówiły. Miałam jednak płyty, do których wracałam, bo albo były dobrym soundtrackiem do wykonywanych przeze mnie czynności, albo coś mnie w nich zaciekawiło. Zastanawiałam się, jak je przedstawić, skoro nie umiem stworzyć listy na podstawie moich preferencji. W tym roku nie potrafię ich też pogrupować na podstawie pór roku, kiedy najczęściej ich słuchałam, jak to zdarzało mi się już robić w poprzednich latach. Zauważyłam jednak, że słuchając ich, sama poniekąd stworzyłam sobie podział – słuchałam albo płyt, przy których dobrze mi się pracuje, albo płyt w różnych językach, albo płyt, na których dominuje szybka, energetyczna muzyka. Dlatego zastosuję ten sam podział tutaj – jedyny w swoim rodzaju, autorski podział gatunkowo-skojarzeniowy.


E L E K T R O N I K A

Quadman – “The Expedition”
Quadman to jeden z tych wykonawców, w których zasłuchiwałam się w tym roku, a w następnym zapewne zapomnę o jego istnieniu. Sam przedstawia się jako Sebastian z Madrytu, który studiował w Londynie produkcję muzyki elektronicznej i pop. Jest zatem producentem, DJem, aranżerem, robi miksy, pisze teksty, doradza w różnych kwestiach muzycznych i generalnie jest wykształconym muzykiem i na muzyce zarabia. A oprócz tego, że oferuje swoje muzyczne usługi, tworzy też własne rzeczy. “The Expedition” to moja ulubiona płyta do pracy 2021. Choć w wielu opisach można znaleźć informację, że w jego muzyce słychać inspirację latami 70. i 80., na tej płycie jest tego jakby trochę mniej (niż na również zeszłorocznym “Emotions”). Jest za to to, przy czym najlepiej mi się pracuje – miękkie bity, niemęczące melodie i ładne, nieinwazyjne, elektroniczne dźwięki. Ta muzyka może być zarówno tłem, jak i grać główne skrzypce. Jest wystarczająco nieabsorbująca, by nie odwracać uwagi od wykonywanych czynności, ale jeśli się na niej skupić, to można by do niej nawet potańczyć i myślę, że całkiem fajnie sprawdziłaby się w wersji live.
Lubię za:
“Command Center”
“The Expedition”
“Memories”
“OMI”
If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.


Saycet – “Layers”
Moim numerem dwa w kategorii płyt do słuchania w pracy jest Saycet i “Layers” (pewnie kiedyś umieściłabym ją w płytach do spania). Pod tym pseudonimem ukrywa się Pierre Lefeuvre, francuski producent i kompozytor. Jego odsłona muzyki elektronicznej nie jest taneczna, mimo obecności bitu, którego nie unika. To nie jest muzyka na parkiet (choć jeśli ktoś chce, dlaczego nie?), to jest muzyka bardzo filmowa, plastyczna, taka, podczas słuchania której można sobie wyobrażać różne sceny i obrazy. Zresztą moje skojarzenia są nieprzypadkowe. Utwory Sayceta znalazły się w reklamach, stworzył też ścieżkę dźwiękową m.in. do japońskiego filmu dokumentalnego i zajmował się muzyką przy czterech słuchowiskach radiowych dla France Culture. Album “Layers” to płyta, której bardzo dobrze mi się słucha, choć po jej zakończeniu momentalnie o niej zapominam. Zawiera utwory, które w moim odczuciu są bardzo różne, choć mają podobne tempo i zdecydowanie łączy je ich filmowość. Nie ma jednak połączenia w postaci podobnych dźwięków. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale mam wrażenie, że słucham kompilacji, a nie dzieła jednego autora. W ogóle mi to jednak nie przeszkadza, bo całość mi się podoba. Jest dość spokojna i kojąca, choć nie usypiająca. I może właśnie taki był zamysł tej płyty? To różne warstwy, które odkrywa się powoli, jedna po drugiej.
Lubię za:
“Timelapse”
“Mountaineers”
“Lightyear”
If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.


Throwing Snow – “Dragons”
Kolejna ciekawa płyta do słuchania w pracy i kolejna, o której zaraz zapomnę. W tej odmianie elektroniki królują wpływy dubstepu. Muzyka utrzymana jest jednak w dość powolnym tempie, choć o usypianiu nie może być mowy. Są tu bity i bzyczące syntezatory. Klimat albumu jest raczej chłodny, posępny, momentami wręcz ciężki, nie ma tu łatwych, ładnych utworów, które wywoływałyby jednoznacze emocje. Tutaj jest bardziej syntetycznie i technicznie niż emocjonalnie. Jest jednak konsekwencja i spójność. To się wszystko do siebie dobrze klei, a jednocześnie nie jest nudne, nie mamy wrażenia, że słuchamy ciągle tej samej piosenki. Ciężka to płyta do opisania, ale słucha się jej dobrze.
Lubię za:
“Traveller”
“Brujita”
If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.


DOURAN – “Avalanche”
I jeszcze jedna płyta-tło, nagrana przez producenta muzycznego, o którym ciężko znaleźć jakieś ciekawe informacje. Ot, kolejny człowiek, tym razem z Francji. Podobnie jak w twórczości innego Francuza z tego zestawienia (Saycet) i tu słychać fascynację filmem. O ile jednak muzyka Sayceta spokojnie mogłaby uchodzić za gotową ścieżkę dźwiękową do jakiegoś filmu sci-fi, o tyle Douran filmem się jedynie inspiruje. Maluje szerokie pejzaże aranżacjami na instrumenty dęte i smyczkowe, a więc sięga po te bardziej klasyczne elementy muzyki filmowej i jednocześnie dodaje do nich bit, syntezatory i elektroniczne smaczki. Dźwiękowo dzieje się tu całkiem sporo. Tempo również jest znacznie szybsze, a konstrukcja utworów bardziej przypomina zwykłe taneczne piosenki niż soundtrack. Bardziej widziałabym więc tę muzykę na koncercie z filmową wizualizacją niż film z tą muzyką. Płyta “Avalanche” zawiera tak na dobrą sprawę zaledwie 4 utwory (więc czy w ogóle powinna być nazywana płytą?) i 5 remiksów. Remiksy są jednak tak inne od oryginałów i ukazują je w tak innym świetle, że dopiero patrząc na tracklistę zorientowałam się, że to nie jest 9 różnych utworów. Reinterpretacje podstawowej czwórki są zdecydowanie mocniejsze i bardziej taneczne, ale jednocześnie pasują do całego albumu i zamykają go z przytupem.
Lubię za:
“Midnight breath”
“Avalanche”
If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.


POP i PRZYJEMNE DO SŁUCHANIA

NEWMEN – “Futur II”
Takie dziwne coś podrzucił mi Spotify, a mi się spodobało. Taka muzyka naprawdę musi u mnie trafić na odpowiedni moment, bo nie jest to płyta porywająca, nie jest przebojowa, nie jest taneczna, ani nie wzrusza. Czyli nie ma tu niczego, co zazwyczaj mnie przyciąga. A jednak słuchało mi się jej bardzo dobrze. A więc jak? gdzie? kiedy? Ano w pracy. Taki typ muzyki dobrze sprawdza się w moich głośnikach jako soundtrack do wykonywania jakichś czynności (razem z motoryczną elektroniką). Mam wrażenie, że po boomie około roku 2010 niewiele zespołów już tak gra, ale może to tylko do mnie nic nie dociera. Newmen to żadna nówka na rynku muzycznym. Zespół tworzy od 2012 roku, a “Futur II” to trzecia płyta w ich dorobku. Co zatem grają? Specjaliści mówią, że to jakiś wave (new? chill?), krautrock albo po prostu pop. Albo krautpop. Oczywiście wszystko mocno przemieszane. Do tego trochę disco i klimatu lat 70. i 80. Na pewno jest miękko i ciepło. Jest delikatna perkusja, nienarzucająca się gitara, troszkę elektroniki. Niczego w nadmiarze. Do tego są melodie – melancholijne, nostalgiczne, ale nie smutne, wystarczająco wpadające w ucho, by móc je rozpoznawać, gdy się ich słucha, i jednocześnie na tyle niezapadające w pamięć, że po przesłuchaniu zapomina się o nich. A mimo to słucha się ich dobrze i przyjemnie. To nie jest muzyka, która musi się trzymać jakichś z góry ustalonych ram, typu zwrotka-refren. Są tu więc i piosenki typowo śpiewane, które mogłyby pobrzękiwać w radiu, są utwory instrumentalne, są też bardziej eksperymentalne (“Futur I” z Wolfgangiem Flurem z Kraftwerk). A jednak wszystko jakoś się klei, a spoiwem jest właśnie ciepełko i lekkość. To płyta, która może sobie płynąć w tle i relaksować.
Lubię za:
“No tricks with the Ocean”
“Futur II”
If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.


Lisa Gerrard & Jules Maxwell – “Burn”
Może powinnam płonąć ze wstydu, ale mi się ta płyta podoba. Przeczytałam jedną jej recenzję (czego staram się unikać, jeśli sama mam coś napisać) i wynikało z niej, że “Burn” to obraza dla fanów Dead Can Dance, żal, rozpacz, tandeta i w ogóle disco polo world music. Najwidoczniej więc nie mam gustu i po raz kolejny udowadniam, że piszę o rzeczach, o których nie mam pojęcia. Z drugiej jednak strony nieśmiało stwierdzam, że oprócz obiektywnych kryteriów, na których znają się wykształceni muzycy, są jeszcze uczucia. I to one ostatecznie zawsze decydują o mojej, całkowicie subiektywnej ocenie. Nie wiem zatem czy ta płyta jest dobra, czy zła, ale mnie porusza. Zachwycają mnie te “duże”, pełne utwory, które rozlewają się w przestrzeni. Do tego to uczucie – uczucie nadziei. Tak je odbieram. To utwory dodające otuchy, a przy tym najbardziej filmowe z całego zestawienia (co tam Douran, co tam Saycet), co zresztą nie powinno dziwić, bo przecież Lisa to specjalistka od tego typu muzyki. “Burn” jest tak filmowe, że aż szukałam informacji czy to przypadkiem nie jakiś soundtrack, ale nie. Z początku uderzyło mnie to, że pomimo delikatnej elektroniki, która pobrzmiewa w tle, płyta brzmi dość oldschoolowo. Niemodnie wręcz. Może jak z połowy lat 90.? A może nawet z przełomu 80. i 90.? Ale z drugiej strony może jest to po prostu ponadczasowe brzmienie muzyki świata? Mnie na tej płycie najbardziej ujmuje jej emocjonalność. To jest to, co do mnie trafia. Może w kontekście innych dokonań Lisy i Dead Can Dance, „Burn” nie jest dziełem najwyższych lotów, ale że ja znam tylko jedną płytę DCD, a solowej Lisy nie słuchałam nigdy, to mnie się podoba.
Lubię za:
“Heleali”
“Orion (The Weary Huntsman)”
“Noyalain (Burn)”
If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.


Duran Duran – “Future Past”
Wróciłam z urlopu a tu nagle bum! Nowa płyta Duran Duran. I to jaka! Ja Duranów lubię, ale chyba jednak bardziej w wersji koncertowej. Jeśli chodzi o płyty, to żadna mną nie wstrząsnęła. Pojedyncze utwory lubiłam, ale jak próbuję sobie przypomnieć ostatnie “Paper Gods” czy “All you need is now”, to niewiele mam w pamięci. Dlatego też “Future Past” jest dla mnie ogromnym zaskoczeniem, bo to naprawdę ich pierwsza płyta, którą łykam w całości. Durani nie silą się ani na nowoczesność, ani na eksperymenty, tylko sięgają do korzeni – do dekady, w której święcili największe triumfy i w której brzmieniach czują się najlepiej. I nie idą na żaden kompromis w tej materii. Biorą garściami, sypią brokatem, zmuszają do tańca. Jest na bogato. “Tak, jesteśmy zespołem z lat 80., jesteśmy starzy i niemodni, ale potrafimy rozkręcić imprezę i jesteśmy z tego dumni. I co nam zrobicie?” – zdają się mówić. Mocny bas, melodyjne refreny, szybki rytm. To DD w pigułce, takie best of the best. Tak tanecznej i mocnej płyty chyba jeszcze nie nagrali. Ta płyta jest bezczelnie oldschoolowa i cudownie prawdziwa. Durani są jednak najlepsi, gdy są po prostu Duranami.
“More Joy!”
“All of you”
“Beautiful lies”
If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.


S D G E (synth-dark-goth-electro)

Solar Fake – “Enjoy Dystopia”
Solar Fake to dla mnie jeden z zespołów klasy B nurtu dark electro, na który nigdy nie zwracałam uwagi i którego utworów nigdy nie słuchałam, i być może nigdy nawet nie słyszałam (przynajmniej świadomie). Zdaje się, że grali kiedyś na jakimś festiwalu, na którym byłam, ale chyba pominęłam ich występ. Och, cóż za błąd! Teraz bym już tego nie zrobiła, bo w 2021 roku stałam się ich fanką! A przynajmniej fanką ich najnowszej płyty. Dlaczego? Bo jest pełna energii, melodii, przebojowości i dźwięków, które lubię. Nie, to nie jest płyta wybitna, która definiuje gatunek lub wprowadza do niego coś nowego. To płyta, której dobrze się słucha, jeśli lubi się taką muzykę i jeśli nie czuje się przesytu gatunkiem. W 2010 roku pewnie bym ją wyśmiała, a teraz się do niej uśmiecham. Bo i nóżka sama chodzi, i rękami można powymachiwać. I nawet pośpiewać można. Kilka utworów spokojnie mogłoby zawładnąć parkietami imprez z “mrocznym” electro. Właściwie zaryzykowałabym nawet stwierdzenie, że to wylęgarnia hitów. Taki zestaw dobrych, sprawdzonych electro-patentów. Jest tu i taneczny futurepop, i trochę delikatniejsze synthpopowe wstawki spod znaku Iris, oczko puszczone i do Melotrona, i do Mesha. Do tego charakterystyczny, trochę egzaltowany wokal Svena Friedricha, który mimo przesadnego rozemocjonowania w kilku momentach, pozytywnie wyróżnia się na tle innych z tego nurtu. “Enjoy Distopia” to po prostu fajna płyta. Dawała mi dużo radości.
Lubię za:
“At least we’ll forget”
“Es geht dich nichts an”
“This pretty life”
“I despise you”
“It’s who you are”
“Trying too hard”
If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.


Dead Lights – “Dead Lights”
Dead Lights to był strzał w ciemno. Zachęcona Solar Fake szukałam kolejnych albumów z nurtu mrocznej i tanecznej elektroniki, i trafiłam na to. Dead Lights to jednak zupełnie inna para kaloszy niż Solar Fake. Ich muzyka jest cięższa, mroczniejsza i bardziej wyrafinowana. Tajemniczy brytyjsko-holenderski duet Saula i Richarda został założony na początku pandemii, więc to prawdziwa nówka, a ich długogrający debiut to płyta świeża i oryginalna. Mocna, soczysta linia basu i chwytliwe linie melodyczne to ich znak rozpoznawczy. Jeśli jednak ktoś się spodziewa tanecznych szlagierów to może się trochę rozczarować. Owszem, najbardziej hitowe “Plastic girl” i “The Raven” nadałyby się na parkiet, ale ta płyta jest zdecydowanie bardziej złożona i różnorodna, by móc ją nazwać po prostu płytą imprezową. To dobrze zbalansowana mieszanka przebojowości i elektronicznej finezji, która przyjmuje postać cyberpunku, electro-gothu i zmysłowego EBMu. Nieoczywista mieszanka.
Lubię za:
“The Raven”
“Plastic girl”
“Deleted scenes”
“Insekt”
“Industry”
If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.


Emigrate – “The Persistence of Memory”
Pod koniec roku nagle i zupełnie niespodziewanie wkręciła mi się nowa płyta Emigrate. Jest coś takiego w solowym projekcie Richarda Z.Kruspe, co nie pozwala mi go traktować tak do końca serio. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale Emigrate wywołuje uśmiech na mojej twarzy. Bo te śpiewne refreny, patos, amerykański, czasem aż do przesady akcent, a do tego kolorowe piórka, lateksowe spodnie, paski z ćwiekami… Ale uśmiecham się z sympatią 😉 A do nowej płyty to już w ogóle. Jest w niej odpowiednia dawka powera i melodyjności. Nie jest to może płyta super przebojowa ani tym bardziej odkrywcza, ale można tu znaleźć kilka naprawdę porządnych motywów. Perkusja nieźle grzeje, gitary dają moc, a Richard zdziera sobie struny głosowe. Dobra płyta jeśli trzeba się obudzić lub ma się ochotę poskakać do gitarowej muzyki. A do tego można się jeszcze uśmiechnąć do “Come over”, które z początku brzmi jak żart (bo to taki wesoły miks gitar i elektroniki spod znaku lukrowanego synthpopu), ale potrafi naprawdę wciągnąć w swój zawadiacki klimat. Odreagować można natomiast przy chyba najbardziej agresywnym “Hypothetical” z motywem przewodnim nasuwającym skojarzenia z “Kashmir” Led Zeppelin, oraz przy najbardziej przebojowym, szybkim “I’m still alive”. Richard nie odkrywa Ameryki, raczej tworzy bledszą kopię Rammsteina, ale przy tym także się bawi i w sumie… ja nie oczekuję więcej.
Lubię za:
“Come over”
“Freeze my mind”
“I’m still alive”
“Hypothetical”
If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.


M I Ę D Z Y N A R O D O W E

Zahara – “Puta”
Nie wiem kim jest Zahara. Nigdy o niej nie słyszałam, nie oglądałam jej klipów ani zdjęć, nie słuchałam jej wcześniejszych płyt. Znam tylko “Putę”, chociaż nawet nie wiem jak się poznałyśmy. Pewnie to była randka w ciemno zaaranżowana przez Spotify. Ten cały zestaw – okładka, na której Zahara z jednej strony odwołuje się do religijnej symboliki, a z drugiej zaciąga się papierosem i w dodatku ujęcie jest takie, że każda dziewczyna na jego widok powiedziałaby do autora “weź to skasuj”, tytuł (nie znam hiszpańskiego, ale akurat “Narcos” nauczyło mnie tego słowa), rozedrgany, trochę zachrypnięty wokal i electropopowe, wpadające w ucho piosenki – naprawdę zapadł mi w pamięć. Jest w tej płycie Coś. Coś interesującego, wciągającego, jakaś tajemnica. Nie wiem o czym śpiewa Zahara (cała płyta jest po hiszpańsku), ale czuję emocje, ból, cierpienie. Dużo tu ciekawych dźwięków i pomysłów, Zahara śpiewa wysoko, nisko, cicho, głośno, czasem wręcz szepcze, czasem melorecytuje. Płyta jest bogata, a jednak nie przeładowana pomysłami i zupełnie nie męcząca, a do tego jest spójna. To nowoczesny, elektroniczny pop, który jest przebojowy w nieoczywisty sposób.
Lubię za:
“MERICHANE”
“berlin U5”
“flotante”
“TAYLOR”
If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.


ONUKA – “Kolir”
Pierwsza płyta Onuki była piosenkowa. Druga była dość szybka i zawierała kilka wyraźnych eksperymentów. Trzecia zaś jest chyba najspokojniejsza, ale przeplatana mocnymi, elektronicznymi akcentami, niepodobnymi do niczego innego. Dzięki pierwszej mieliśmy polubić Onukę, dzięki kolejnym – docenić. Nata wciąż podąża swoją ścieżką i chyba coraz bardziej wie, w którą stronę chce iść. Choć “Kolir” jest różna od debiutu, to jednak jest jego konsekwencją. Utwory na tej płycie nie mają być przebojami, nie mają podbijać list przebojów, mają raczej prezentować paletę ciekawych dźwięków i pomysłów – tak ja je postrzegam. Na “Kolir” nie ma piosenek o łatwej, przewidywalnej strukturze. Nie ma niczego, co wzruszy lub jakoś szczególnie porwie. Nata zrezygnowała w końcu całkowicie z języka angielskiego na rzecz ojczystego ukraińskiego i uważam, że to bardzo dobra decyzja. To, co mnie zachwyca na tej płycie, to jej brzmienie. Utwory ciężko nazwać przebojowymi, ale dzięki temu, że brzmią po prostu wyśmienicie, chce się ich słuchać i je odkrywać. To nowoczesna, elektroniczna muzyka, pełna smaczków, wśród których oczywiście królują typowo ludowe, ukraińskie dźwięki, które stanowią znak rozpoznawczy Onuki.
Lubię za:
“Zenit”
“Guma”
“Xashi”
If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.


P O L S K I E

Shyness! – “Shyness!”
Nie myślałam, że ten album mi się spodoba, bo w sumie wg moich kryteriów to nudy. A jednak. Jest w tych “nudach” jakaś magia, która wciąga. Shyness! to zupełnie nowa jakość na polskim rynku muzycznym. Niby girlsband, ale tylko dlatego, że projektem rządzą cztery dziewczyny. Nie mają jednak nic wspólnego z wypicowanymi ślicznotkami tańczącymi synchrony i licytującymi się, która jest bardziej sexy. Shyness! to prawda i naturalność. Do tego tęsknota za latami 90. i hołd dla tego, co wówczas było mało światowe i czego się wstydziliśmy – do niedopracowanych fryzur, do samodzielnie wykonanych makijaży (bez pomocy tutoriali z YouTube’a), do niedoskonałych stylizacji i zaśnieżonego obrazu. Nad płytą unosi się klimat tęsknoty i melancholii. Jest chłodno, jest spokojnie, jest tu dużo oddechu i przestrzeni, jest trochę mroku i trochę smutku. Są gitary, ale i jest też elektronika, która nie wysuwa się na pierwszy plan, ale która wzbogaca brzmienie. Ta płyta jest delikatna, nienachalna, dlatego nie zapada w pamięć od razu. Zapamiętuje się jednak jej klimat, bo tego tu nie brakuje. To nie jest płyta przebojów, to jest płyta nastrojów.
Lubię za:
“New Dawn”
“Stalker”
“Ai Desire”
If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.


Marta Bijan – “Sztuka płakania”
Och, jakże mnie ta płyta chwyciła od pierwszego przesłuchania! Naprawdę chyba żaden zeszłoroczny album nie zrobił na mnie tak piorunującego wrażenia. A przecież nie jest to rodzaj muzyki, który trafia do mnie od tak. Bo to, co zaprezentowała Marta Bijan na swoim drugim krążku to muzyka ciężka, posępna i zimna, w dodatku gitarowa. Cold wave? Dark wave? Te smoliste dźwięki rozjaśnia smutny, emocjonalny i po prostu śliczny wokal Marty. Pamiętam ją z X-Factor. Nie pamiętam jak śpiewała, ale zapisała się w mojej pamięci po prostu jako kolejna słodka i nijaka dziewczynka. Jakże błędne to było wrażenie. Niektórym po prostu potrzeba właściwego repertuaru i dopiero wtedy zaczynają lśnić. Po wydaniu pierwszej płyty Marta przefarbowała włosy na marchewkowy kolor i jakby wstąpił w nią nowy duch. Nagrała płytę całkowicie pod prąd, płytę bezkompromisową, płytę niemodną, a jednak płytę, która totalnie chwyciła mnie za serce i po prostu poruszyła mnie dogłębnie. Brak tu tanich, banalnych przebojów, a jednak utwory mocno zapadają w pamięć. I dopiero teraz słyszę jak pięknie ta dziewczyna śpiewa. Jest w jej głosie i w tym, jak nim operuje, to COŚ. Ta płyta to nie tylko sztuka płakania, to dzieło sztuki.
Lubię za:
“Szczelina”
“Lato smakuje”
“Nowy świat”
If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.


autor: // Last.fm
13.03.2022, godz. 19:42, niedziela
Kategoria: Recenzje, Płyty

Poprzedni Post
«
Następny Post
»