Little Boots – "Hands"

2 sierpnia 2009
niedziela, godz. 20:46

Little Boots – „Hands” [2009]
Little Boots pojawiła się w muzycznym światku ładnych kilkanaście miesięcy temu (a jako Victoria Hasketh z Dead Disco jeszcze wcześniej). Udzielała się to tu, to tam, pokazała się parę razy w telewizji, zaprzyjaźniła się z majspejsem i youtubem, zdobywając coraz większą popularność. Co jakiś czas wypuszczała nową piosenkę, aż uzbierało się ich na kilka EPek, bardziej lub mniej oficjalnych. Aż w końcu doczekaliśmy się jej debiutanckiej płyty, zatytułowanej „Hands”, a w MTV pojawił się klip do „New in town”. Nie mogę powiedzieć, żeby muzyka Victorii Hasketh jakoś szczególnie mnie oczarowała, ale byłam ciekawa jak zaprezentuje się w większej dawce, zwłaszcza, że pierwszy oficjalnie promujący wydawnictwo singiel wydał mi się ciekawszy niż jeden ze starszych i najbardziej wyeksploatowanych kawałków – „Meddle”. Tylko ten klip… Albo raczej Victoria w tym klipie. Blondynka w krótkiej, modnej sukience i modnych szpilkach. A gdzie ta ciemnowłosa dziewczyna, która w koszulce i majtkach siedziała na łóżku z syntezatorkiem? Wyglądało to nieco podejrzanie. I tak jak Victoria AD 2009, tak też prezentuje się cały album. Ładnie i modnie, ale jednocześnie niestety przeciętnie. Nie ma tam nic, co by go wyróżniało. Jest poprawnie, ale jest też przy tym nudno. Little Boots ma ładny, wysoki głosik, ale takich głosików jest na pęczki. A ładnych blondynek jeszcze więcej. Zastanówmy się jednak – jest elektronika, są zwrotki i refreny, jest melodia, czyli wszystko to, czego potrzebuję, aby muzyka mi się podobała. Czemu więc się czepiam? Prześledźmy szybko sprawę po kolei.
Pierwszy kawałek na płycie – pierwszy singiel – „New in town”. Popowy, elektroniczny, ale bez przesady, z fajnym, hitowym refrenem. Plus.
„Earthquake” – fajny początek, kojarzący mi się nieco z IAMX. Potem zwrotka… No mogłaby być lepsza. W momencie, kiedy zaczynam się nudzić, pojawia się refren. Mocno popowy, melodyjny i miły. Ale jeszcze ok.
„Stuck on repeat” – chyba najbardziej, że tak to ujmę, artystyczny. Kawałek z pomysłem, pewna zamknięta, zgrabna całość, którą jednak momentami bym wydłużyła, by uwypuklić pewne niuanse i by słuchaczowi łatwiej było wejść w klimat całości. Niestety jak dla mnie utwór zbyt szybko się rozwija, aż wreszcie kończy się na mocno popowych trzech minutach i dwudziestu dwóch sekundach. I jakoś tej magii, którą było widać i słychać na filmiku z youtube’a zabrakło…
„Click” – coś wolniejszego, nawet ciekawego, ale tylko do 50-ej sekundy. Refren niestety wszystko psuje. I po refrenie mam ochotę nacisnąć „next”.
„Remedy” – takie trochę drugie „Meddle”. Zszokowało mnie, gdy w ciągu kilkunastu godzin usłyszałam ten kawałek 3 razy, w trzech różnych miejscach, i jak się potem okazało w Radiu Eska w dodatku. Little Boots w Esce???????? Jednak, co gorsza, ten kawałek doskonale wpasowuje się w eskowe klimaty. Boleśnie i słodko melodyjny, taneczny, lekki… Była September, może teraz będzie LB?
„Meddle” – niby fajny, ale nie wiem czemu od początku coś mi w nim nie pasowało. Wydaje mi się, że po prostu męczył mnie…
„Ghost” – zdaje się, że już się zastanawiałam, czemu ostatnio tyle jest piosenek o takim (lub podobnym) tytule (Ladytron, Client, DM). To już jest tylko pop. Niby melodia bez problemu wpada w ucho, ale chwilę po zakończeniu piosenki nic już się z niej nie pamięta.
I w tym momencie jestem już zmęczona.
„Mathematics”, „Symmetry” (fajny początek, ale całość ani nie dość „ejtisowa”, ani nie dość współczesna), „Tune into my heart” (refren – mdłości), „Hearts collide”, „No breaks” (paw na zakończenie)… Męczący zbitek.
Żadnych głębszych lub bardziej zrozumiałych przemyśleń nie mam. Chociaż kocham melodię nie każda melodia mi się podoba. Jest taki gatunek melodii, które są tak łatwe i lekkie, że po prostu mnie męczą. I takie niestety melodie pisze Little Boots. Ja lubię smaczki, lubię pewną dozę smutku, dramatyzmu, ironii, sarkazmu a niczego takiego na albumie „Hands” nie ma. Płyta jest niby elektroniczna, ale po przesłuchaniu całości w pamięci nie zostaje żaden elektroniczny dźwięk, żaden motyw. Gdyby zabrać całą elektroniczną otoczkę pozostałby tylko nieciekawy, miałki popik – ugładzony i ugrzeczniony, wyszlifowany do bólu, pozbawiony zadrapań i szorstkości, bez ani jednego wrzasku czy zgrzytu. Wszystko perfekcyjnie melodyjne i beznamiętne, a przez to trywialne i powierzchowne. Coś co owszem, może się nawet podobać, ale nie może zachwycać. we fragmentach twórczość Little Boots mogła się jeszcze wydawać interesujące i różnorodna, a udostępniana po kolei w pewnych odstępach czasu wytwarzała atmosferę oczekiwania na coś, co choć znajome niemal w połowie, wciąż pozostawało niewiadomą. Jednakże po zebraniu wszystkich kawałków do kupy, czegoś zabrakło. Jakiegoś jaja, czegoś co wybijałoby się na pierwszy plan. Niespodzianki. Tak naprawdę nie ma ani interesujących melodii, które przyprawiałyby o dreszcze, ani ciekawej, elektryzującej produkcji, ani niczego, co spajało by to wszystko w całość i umożliwiało skojarzenie i zapamiętanie autorki dzieła.


autor: // Last.fm
02.08.2009, godz. 20:46, niedziela
Kategoria: Płyty

Poprzedni Post
«
Następny Post
»