The Presets – „Pacifica”

22 stycznia 2013
wtorek, godz. 10:04

Aż 4 lata panowie z The Presets kazali czekać na swój trzeci album. Poprzeczkę ustawili bardzo wysoko – ich poprzedni krążek, „Apocalypso”, uważam za jedną z najlepszych płyt pierwszego dziesięciolecia XXI wieku, dlatego śliniłam się na samą myśl o następcy. I niestety, jak to bardzo często bywa gdy się na coś mocno nastawię, produkt finalny nie spełnił moich oczekiwań. Brak tu mocy i przebojowości „Apocalypso”. „Pacifica” wydaje mi się chaotyczna i nieprzemyślana, pełna utworów, które do siebie nie pasują.
Muzyka The Presets ma dwa oblicza – jedno niemelodyjne, motoryczne, ostre a czasem wręcz agresywne, i drugie – melodyjne, bardziej popowe i piosenkowe. I to się nie zmieniło, z tą jednak różnicą, że utwory na „Pacifice” są po prostu słabsze. Te monotonne są nudne, a czasem wręcz drażniące. Te piosenkowe są zaś albo zbyt popowe, albo za mało melodyjne.
Otwierający krążek „Youth in trouble” ma jeszcze w sobie Coś, będąc utworem mało melodyjnym i hipnotyzująco motorycznym, jednak w połowie zaczyna już nudzić. Ostatnie 3 minuty można spokojnie pominąć. Kolejny, „Ghosts” to już zdecydowanie inna bajka. To The Presets w melodyjnym, bardzo piosenkowym wydaniu. Ale zaznaczam – wydaniu, które jeszcze dobrze się słucha, bo łatwo wpada w ucho. To moim zdaniem najlepszy fragment płyty. Jednak trzeci utwór, „Promises”, to już trochę za dużo melodii jak na moje uszy. Robi się po prostu zbyt cukierkowo. Nie wiem, może gdybym w odpowiednim radiu wysłuchała tego utworu kilkadziesiąt razy, w otoczeniu innych, które lubię, polubiłabym i „Promises”. Tymczasem jednak refren mnie drażni. Drażni mnie też powtarzane w nieskończoność „baby baby baby baby” w następnym, monotonnym „Push”.
Reszta płyty niestety rozpływa się w mojej pamięci i przypominam sobie poszczególne piosenki dopiero, gdy ich słucham.
Nie ma tu niestety ani jednego utworu, który sprawia, że nie można usiedzieć w miejscu. Nie ma żadnego, którego nie można by przestać nucić. Nie ma wybuchów mocy, nie ma niczego naprawdę porywającego. Jest niestety dość blado i nijako.
Nie wiem, może ten album po prostu musi się jeszcze przegryźć. Ostatecznie „Apocalypso” było jednym z najdłużej poznawanych przeze mnie krążków i dopiero po jakimś czasie go doceniłam.
Może gdyby „Apocalypso” w ogóle nie istniało, spojrzałabym na „Pacificę” zupełnie inaczej. Ja jadnak wciaż mam w pamięci tamten album i nie potrafię o nim zapomnieć.

If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.


autor: // Last.fm
22.01.2013, godz. 10:04, wtorek
Kategoria: Recenzje, Płyty

Poprzedni Post
«
Następny Post
»