Carbon Based Lifeforms – 01.06.2019

6 czerwca 2019
czwartek, godz. 21:32

Właściwie nie znam Carbon Based Lifeforms, nie potrafię nawet zapamiętać ich nazwy i ciągle ją przekręcam. Ktoś kiedyś po prostu napisał na fejsie, że fajne, więc posłuchałam i doszłam do wniosku, że świetnie mi się tego słucha w pracy. Tak się jakoś złożyło, że chwilę później ogłoszono koncert, więc od razu stwierdziłam, że idę. O ile jednak w słuchawkach ta muzyka podoba mi się bardzo, o tyle na żywo to już zupełnie inna bajka.
Marzył mi się mały, skromniutki koncercik na totalnym luzie, tymczasem dostałam dwa supporty i salę wypchaną po brzegi. A że pogoda była iście tropikalna, to w środku zrobiło się niemożliwie duszno. Całe wydarzenie trudno jest mi nawet nazwać koncertem – przypominało to raczej imprezę DJską. Niektórzy ludzie tańczyli, inni siedzieli lub leżeli, a jeszcze inni snuli się z miejsca na miejsce. Pod sceną nie było po co stać, bo i tak nic się na niej nie działo takiego, czego nie widać byłoby z daleka. Główną rolę grał telebim i siatkowo-pajęcze instalacje w psychodelicznych kolorach. Muzyka zagrana przez trzech wykonawców była do siebie tak bliźniaczo podobna, że ciężko było się zorientować, kto akurat gra. W dodatku supporty zagrały tak długie sety, że główna gwiazda wieczoru wyszła na scenę dopiero o 23:30. Nie spieszyłam się do Progresji i wylądowałam ok. 21ej, ale okazało się, że to i tak było o wiele za wcześnie. Ok. 22-ej przeżyłam największy koncertowy kryzys ever. Nie miałam co ze sobą zrobić, supporty mnie nie porywały, a oczy kleiły mi się tak niemiłosiernie, że nawet przeglądanie Instagrama było nie lada wyzwaniem. Gdy udało mi się usiąść, ogarnęła mnie już taka senność, że zaczęłam się zastanawiać czy nie wrócić do domu. Nigdy mi się jeszcze nie zdarzyła sytuacja, żebym wyszła z koncertu nie zobaczywszy tego, na kogo przyszłam, ale tym razem bardzo poważnie rozważałam taką możliwość. W końcu jednak postanowiłam jeszcze dać szansę energetykowi i o dziwo ten mnie trochę rozbudził. Kiedy jednak Carbon Based Lifeforms pojawili się na scenie, byłam już tak wymęczona i znudzona, że niewiele mnie obchodziło. Chciałam jedynie, żeby jak najszybciej skończyli. Niestety zagrali cały dwugodzinny set, a ja, żeby nie zasnąć na stojąco, przemieszczałam się z miejsca na miejsce. Moje ogólne słabe wrażenia potęgował jeszcze dźwięk, który po prostu mi się nie podobał. Był mulasty, mało klarowny i jakiś taki zbity. Czułam się tak, jakby ktoś puszczał muzykę z przeciętnej jakości mp3.
Przykro mi niezmiernie, ale mi się nie podobało. Najwyraźniej taka muzyka w wersji „live” to nie jest moja bajka. Może gdyby to było na świeżym powietrzu, a nie w klubie, może gdybym była mniej zmęczona, może gdybym miała towarzystwo… Nie czułam żadnej magii ani żadnego klimatu. Tylko doskonały dźwięk mógłby uratować sytuację, ale niestety i tu spotkał mnie zawód. Dźwięk albo jakieś substancje odurzające, po których człowiekowi i tak wszystko jedno do czego pląsa. Jednak przy moim stanie zmęczenia zapewne nawet rozwodnione piwo zwaliłoby mnie z nóg, więc poprzestałam na wodzie mineralnej i kranówce. Wynudziłam się potwornie i chyba jeszcze nigdy tak się nie cieszyłam na zakończenie koncertu.

If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.


autor: // Last.fm
06.06.2019, godz. 21:32, czwartek
Kategoria: Galeria + Relacje

Poprzedni Post
«
Następny Post
»