Lana Del Rey – „Paradise”

28 grudnia 2012
piątek, godz. 19:55

Zaczynałam ten rok pisząc o Lanie, i tak samo go kończę. Pierwsze 12 miesięcy swojej obecności w światku muzycznym Lizzy Grant na pewno może zaliczyć do udanych. Kilka święcących triumfy singli, niezliczone okładki kolorowych czasopism, kampania reklamowa dla H&M… W momencie, gdy zaczynało się robić nieco ciszej o jej muzyce, wydała EPkę „Paradise”. 8 zawartych na niej utworów jest zdecydowanie mniej różnorodna od „Born to die”. Lana skupiła się na balladach, niemal zarzucając ciągoty w stronę hip hopu/r’n’b. A może po prostu jej styl krystalizuje się właśnie w tym kierunku? Nie do końca wiem, co o nich sądzić. Bo z jednej strony traktuję je jako jakieś odrzuty, dla których zabrakło miejsca na podstawowej wersji płyty lub które zostały stworzone naprędce, by jeszcze chwilę przedłużyć sukces „Born to die” i które przez swoją małą różnorodność mogą uchodzić za nudne, z drugiej jednak to właśnie takich utworów spodziewałam się na debiutanckiej płycie. Moimi faworytami są singlowy „Ride”, oraz znany z reklamy H&M „Blue velvet”. Moją uwagę przykuła też „Cola”, która przywodzi mi na myśl klasyk Chrisa Isaaca, „Wicked games”. I to jest bardzo, bardzo duży komplement, bo nawiązanie wyszło naprawdę zgrabnie. W miarę jak krążek zbliża się jednak do końca, utwory też stają się coraz bardziej nużące. Nie zmienia to jednak faktu, że „Paradise” jest zbiorem całkiem ładnych i nie drażniących melodii.
Po całym roku z tą panią stwierdzam również, że mnie w jakimś sensie fascynuje. Nawet jeśli to tylko postać wymyślona przez speców od marketingu, to i tak uważam, że spisali się wyśmienicie i Lana wcale nie jest tak jednowymiarową postacią, jak mogło się wydawać na początku. Z jednej strony jest ten cały vintage, niby elegancki i grzeczny, z drugiej jednak naszpikowany seksualnymi podtekstami. Okazało się, że ta niewinna dziewczyna z pierwszych klipów, lubi nie tylko młodych, wytatuowanych mężczyzn, ale także starszych, niekoniecznie już przystojnych facetów i ostry seks. Natomiast jej „pussy tastes like Pepsi Cola” (nie będę tego tłumaczyć ;-)). Lana ma w sobie coś z dziwki, która szuka miłości, niekoniecznie we właściwych miejscach. Zaś jej niski głos jest po prostu zachwycający. I nawet jeśli na żywo totalnie nie ma charyzmy, to oglądanie jej w klipach sprawia mi przyjemność.
If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.


autor: // Last.fm
28.12.2012, godz. 19:55, piątek
Kategoria: Recenzje, Płyty

Poprzedni Post
«
Następny Post
»