Depeche Mode – „Spirit”

30 kwietnia 2017
niedziela, godz. 20:59


Minęły prawie 2 miesiące od wydania najnowszego albumu Depeche Mode „Spirit”. Nie chciałam tym razem pisać nic na gorąco, bo czasem muzyka musi się po prostu przegryźć. Z DM (prawie) zawsze miałam tak, że nie trafiali do mnie przy pierwszym przesłuchaniu. Musiałam powoli zagłębiać się w poszczególne utwory, by je poczuć. Dlatego teraz po pierwszym chłodnym przyjęciu dałam sobie trochę czasu. Słuchałam w domu, słuchałam w komunikacji miejskiej, słuchałam w pracy. Po kilku dniach było lepiej. Oprócz orzeźwiająco nieprzekombinowanego „Going Backwards”, żywego „So Much Love” (choć to jakiś dziwny zlepek „Accelerate” Susanne Sundfør, „In Symphaty” samych Depeszy i pewnie jeszcze kilku innych patentów z ich ostatnich trzech płyt) i zmysłowego „No more (This is the Last Time)” które od razu przypadły mi do gustu, o dziwo zaczęło mi się podobać także powolne „The Worst Crime”, mimo iż początkowo uznałam ten utwór za nudny miks „Heaven” i klimatów Soulsavers. Nuciłam „Pull the trigger” z przekombinowanego „Scum”. W mojej głowie pogrywały hawajskie, rozleniwione dźwięki „Cover me”. Aż w końcu się znudziłam i przestałam słuchać. I tak minęły prawie 2 miesiące, a ja zdążyłam zapomnieć o istnieniu tej płyty. Niestety, „Spirit” zapisało się w mojej pamięci jako płyta co najwyżej letnia. Nie da się zaprzeczyć, że po szybowaniu po niebie, przybijaniu piątki aniołom i próbie zawładnięcia wszechświatem panowie zeszli w końcu na ziemię. Czekałam na to przez ponad 10 lat. Ale cóż otrzymałam w zamian? Otóż niewiele, jeśli nie nic. Bezbarwną pustkę. „Spirit” jest w moim odczuciu, wbrew tytułowi, płytą pozbawioną duszy. Po prostu nijaką. Utwory, które się na niej znalazły nawet nie są brzydkie. One są po prostu nijakie, zupełnie niezapadające w pamięć. Po minucie od pierwszego przesłuchania płyty nie pamiętałam już, że słuchałam jakiejkolwiek muzyki. Nie miałam też ochoty wrócić do któregoś kawałka. Po prostu spłynęło to po mnie jak woda po kaczce.
Jedyne, co może ratować tę płytę w moich oczach to celowe działanie, o ile faktycznie to jest zamierzony efekt. Może Martin najpierw napisał teksty o tym, jak pusty jest współczesny świat i jak bardzo obojętni są współcześni ludzie, a następnie postanowił ubrać je w tak nijakie i miałkie melodie i aranżacje, by spotęgować efekt słów i by słuchacze poczuli po prostu, że pisze o nich? To jedyne usprawiedliwienie jakie potrafię wymyślić.
Jest jednak jeszcze inny problem. Kiedyś dostęp do muzyki nie był tak łatwy i powszechny jak obecnie. Trzeba było pójść do sklepu, wydać trochę pieniędzy i kupić sobie płytę na fizycznym nośniku. Ograniczoność możliwości sprawiała, że nikt nie kupował każdej płyty, jaką miał ochotę wysłuchać. Natomiast jak już się taką płytę nabyło, to nawet jeśli nie przypadła do gustu za pierwszym razem, dawało jej się jeszcze szansę. Ostatecznie kasa poszła, niczego lepszego ani nowszego nie ma pod ręką, więc trzeba się męczyć z tym, co się ma. A nuż za pięćdziesiątym przesłuchaniem w końcu mi się spodoba.
Teraz to już tak nie działa. Jest Spotify, Deezer, Tinder, iTunes, Muzyka Google Play i wiele innych serwisów, gdzie za niewielką opłatą (a nawet i bez) można słuchać wszystkiego, czego się tylko zapragnie. Jeśli płyta nie podoba się po kilku pierwszych piosenkach, przeskakuje się bez żalu na kolejną. Nikt nie będzie się męczył i dawał kolejnej szansy nagraniom, które nie zdołały przyciągnąć uwagi za pierwszym razem. Bo niby z jakiej racji? Dlatego w zderzeniu ze współczesnym światem „Spirit” przegrywa z kretesem.
Ale jeśli taki był zamysł, by słuchacz mógł się przejrzeć w tej płycie jak w lustrze, by zrozumiał, że on też jest pusty w środku, że nic nie czuje, że świat zmienia się tak szybko, że każdy ciągle pragnie tylko nowych wrażeń i podniet, nie zważając zupełnie na jakość przeżyć i emocji, to z pewnością cel został osiągnięty.


autor: // Last.fm
30.04.2017, godz. 20:59, niedziela
Kategoria: Recenzje, Płyty

Poprzedni Post
«
Następny Post
»