Lykke Li – "Youth novels"

28 września 2008
niedziela, godz. 12:07

Lykke Li – „Youth novels” [2008]

O istnieniu Lykke Li dowiedziałam się kilka tygodni temu, czytając artykuł na Onecie o nowych, kobiecych gwiazdach popu. Lub raczej nadziejach popu, bo ich nazwiska nie są szeroko znane. Oczywiście sprawdziłam każdą z nich a Lykke, ze względu na najciekawszy pseudonim (w rzeczywistości imię) zostawiłam sobie na deser. I słusznie. Pierwszy utwór jaki znalazłam był spokojny, delikatny i nieco dziwnie wyprodukowany, ale melodyjny. Kolejny – w wersji akustycznej – nieco żywszy. Ktoś w komentarzu do klipu napisał: „lepsze od oryginału”. W dodatku w tle dostrzegłam Robyn.

Ogólnie stwierdziłam – ciekawe.

Na tyle mnie to zaintrygowało, że kilka godzin później ponownie odtorzyłam klip.

I wpadłam na amen.

Lykke wygląda, jakby zaraz miała się rozpłakać – napisał Onet. Jej muzyka jest jednak dość wesoła i ciepła. Nawet piosenka o łzach zdaje się dla mnie nieść przesłanie: radujmy się! A gdy dosięgają nas problemy dnia codziennego możemy tańczyć, tańczyć, tańczyć… i od razu robi się lepiej. Sama Lykke tańczyć uwielbia i podobnie, jak jej muzyka, jej taniec jest niebanalny. Przypomina serię nieskoordynowanych wymachów na wszystkie strony, jakby w Lykke drzemały niespożyte pokłady energii, próbujące się uwolnić nawet podczas utworów, które dla przeciętnego słuchacza nie nadają się do tańca. Te dziwaczne nieco ruchy sprawiają wrażenie, że w Lykke jest coś niezdarnego ale uroczego jednocześnie. Poza tym stawiają jej muzykę w zupełnie nowym, nieoczywistym świetle.

Utwory Lykke należą do gatunku „wszystko gra” i choć wydają się spokojne powodują, że w środku wszystko pulsuje. Nie słychać tu wielu różnorodnych instrumentów, ale te, które zostały użyte zestawiono ze sobą w taki sposób, że tworzą niepowtarzalną, oryginalną mieszankę. Są więc różne stuki puki, jest klaskanie, tupanie, są szmery… Lykke potrafi zrobić muzykę z płynącej z kranu wody, łyżeczek i umywalki.

A może to kwestia melodii? Wersów śpiewanych czasem jakby od niechcenia, często niemal wyszeptanych delikatnym głosem Lykke, który nawet na żywo brzmi, jakby był lekko przetworzony… Tak, to ten głos jest siłą napędową całej płyty, wszystkie pozostałe dźwięki są tylko skromnym tłem. Do tego dochodzi nieco kanciasty, nieco nawet dziecinny, ale jakże uroczy akcent… Faktem jest, że w plastikowym świecie popu zawitała prawdziwa artystka, której nie da się zaszufladkować.

Lykke powiedziała, że nie czuje się muzykiem. Miała po prostu pomysł na płytę. Można zapewne rozbić „Youth novels” na poszczególne utwory, ale dla mnie ten album jest całością. Niemal nie mam na niej faworytów, może z wyjątkiem „I’m good I’m gone”, które powaliło mnie na kolana, po drugim przesłuchaniu. Płyta jest równa, Jest niemal godzinną, zaczarowaną opowieścią z północy. Idealną do odkrywania w zimne, jesienne wieczory.


autor: // Last.fm
28.09.2008, godz. 12:07, niedziela
Kategoria: Płyty

Poprzedni Post
«
Następny Post
»