Peter Heppner – „My heart of stone”

24 października 2012
środa, godz. 17:00

Od ilości utworów na tym krążku może się zakręcić w głowie. Wersja iTunes’owa zawiera niemal 30 pozycji. Trzeba jednak dodać, że tylko część z nich to nowe utwory. Reszta to cała masa duetów, które Heppner nagrał przez lata z wieloma artystami (w tym mój ulubiony „Wir sind Wir” z Paulem Van Dykiem). Niestety tak bogata zawartość wpływa na to, że niewiele jestem w stanie zapamiętać z „My heart of stone”. Przy pierwszym przesłuchaniu płyta wydała mi się lepsza od solowego debiutu Heppnera, którego nigdy za bardzo nie lubiłam. Jednak w ostatecznym rozrachunku nie wiem, czy jestem w stanie słuchać płyty w całości, ponieważ utwory brzmią bliźniaczo podobnie. Wydaje mi się, że każdy z nich utrzymuje słuchacza w takim samym stanie emocjonalnym. Nie ma wzlotów, choć nie ma też dotkliwych upadków. Utwory są poprawne i może gdyby zostały wydane pod szyldem Wolfsheim, potrafiłabym je polubić lub nawet pokochać. Jednak to nie Wolfsheim. Czegoś brakuje i nie potrafię do końca powiedzieć czego. Może porywających melodii? Może zapadających w pamięć tekstów? Może przejmujących wokali? Może pomysłu… A może po prostu taki typ muzyki już do mnie nie przemawia tak, jak 10 lat temu? Może to ja oczekuję nie wiadomo czego? Może się po prostu czepiam, jak zwykle?
Nie mniej jednak poszczególne utwory, słuchane w oderwaniu od całości, sprawiają mi przyjemność.
„Give us what we need (truth is not the key)” jest fajnie taneczny.
„Meine Welt” jest absolutnie porywające i bliskie geniuszu największych perełek Wolfsheim. Wpada w ucho po pierwszym przesłuchaniu i jest wyprodukowane dokładnie w taki sposób, by poruszyć synthpopowe zakamarki mojego serca.
Ostrzejsze „I won’t give up” mogłoby zrobić furorę na koncertach (a może robi?), zwłaszcza gdyby podkręcić elektronikę i żywą gitarę.
„Whenever I miss you” z zimną elektroniką i smutnym refrenem bardzo przypomina mi Wolfsheim, choć nie potrafię wskazać konkretnego utworu.
I wreszcie porywające „Alles Klar! (Lied fur Wettkampfe)”, które ponoć zostało napisane z myślą o Euro (tekst jest ewidentnie o zwyciężaniu), choć nie ma w sobie nic ze sztampowości stadionowych hymnów.
Jak sam Heppner przyznaje, pierwsza płyta była fazą przejściową pomiędzy Wolfsheim a karierą solową. Dopiero na „My heart of stone” mógł świadomie określić kierunek, w którym chce podążać i rozwinąć skrzydła, stowrzyć nowe muzyczne podstawy, z których jest dumny i które napawają go szczęściem. Tylko, że na moje ucho, to właśnie ten album jest bliższy brzmieniu Wolfsheim… Tylko Markusa brakuje…
I tak naprawdę po przesłuchaniu „My heart of stone” wcale nie mam ochoty wrócić do „Solo”, ale do „Spectators” i „Casting shadows”. A gdy ich słucham, dochodzę do wniosku, że to jednak były o wiele, wiele lepsze płyty od dwóch solowych dokonań Heppnera razem wziętych.
If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.


autor: // Last.fm
24.10.2012, godz. 17:00, środa
Kategoria: Recenzje, Płyty

Poprzedni Post
«
Następny Post
»