Kayah i Bregović – 08.09.2016

9 września 2016
piątek, godz. 19:43

W 1999 roku wraz z końcem najlepszej dekady w moim życiu, kończyłam szkołę podstawową, a szkołę podstawową kończyło się wówczas imprezą o nazwie Bal Ósmych Klas. Pamiętam, że szalałam wtedy za dwiema piosenkami i marzyłam, by ktoś je na tej imprezie zagrał. Pierwsza to „Simarik” Tarkana, druga zaś „Prawy do lewego”. Płytę Kayah i Bregović dostałam w maju na imieniny i z miejsca się w niej zakochałam. Maglowałam ja straszliwie – całościowo i w takich ilościach, że chociaż nie słuchałam jej przyjemniej od 6 lat, do dziś pamiętam większość tekstów. Tak, z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że to jedna z płyt mojego życia. Gdy ogłoszono, że po 16 latach ten dream team znów zagra razem nie posiadałam się ze szczęścia. Koncert miał się odbyć w Progresji (którą już bez cienia wątpliwości mogę uznać za mój ulubiony klub w Warszawie), ale z uwagi na ogromne zainteresowanie został przeniesiony do Hali Koło. Jedyny pożytek z tej miejscówki dla mnie jest taki, że mam do niej trochę bliżej. Żal mi jednak było Progresji. Hala, jak na halę, okazała się wcale nie być szczególnie duża. Powiedziałabym nawet, że jest porównywalna do Progresji, tyle tylko, że ma jeszcze coś na kształt sektorów czyli mniej więcej 4 rzędy krzesełek umiejscowionych wyżej, po bokach płyty. Ale jeśli już chodzi o toalety to w oczy rzuciły mi się tylko skromne toi toie. Stoiska z napojami też umiejscowione były poza budynkiem. W środku natomiast było gorąco i duszno. Zaczęłam się nawet obawiać czy nie przytrafi mi się powtórka z ostatnich Depeszy, ale na szczęście nic takiego się nie wydarzyło. Co nie zmienia faktu, że nad wentylacją warto by popracować.

Wedding and Funeral Band wszedł na scenę nietypowo bo od strony fosy. Muzycy po kolei pojawiali się to z prawej, to z lewej strony sceny by ostatecznie dostać się na nią schodami umiejscowionymi dokładnie po środku. Goran Bregović tradycyjnie przywdział biały garnitur. Przez te lata, które minęły od czasu jego największej popularności w Polsce oczywiście się postarzał, co było widać głównie po jaśniejszym kolorze włosów, ale także jego gitara zamieniła się w mały i częściowo przezroczysty instrument. Przez pierwszą część koncertu królowały utwory z płyty „Champagne for Gypsies”, której w ogóle nie znam, więc choć ze dwie piosenki mi się podobały, to jednak nie czuję z nimi żadnego związku. Publika wprawdzie podrygiwała ale i tak wiadomo było, że wszyscy najbardziej czekają na Kayah. Starałam się wiele sobie nie obiecywać po tym występie – ostatecznie była na koncercie jedynie gościem. Pamiętałam też szumnie zapowiadany koncert w Sopocie w 1999 roku, kiedy to Kayah zaśpiewała raptem 3 piosenki, jeśli dobrze pamiętam. Dlatego teraz starałam się nie liczyć na więcej. Gdy w końcu Kayah pojawiła się na scenie widownię ogarnął szał – dosłownie. Została powitana tak gromkimi brawami i okrzykami radości jak największa zagraniczna gwiazda, która po latach milczenia daje jeden jedyny koncert. Zaczęła od „Śpij kochanie śpij”, odśpiewanego chóralnie przez publiczność. Potem było podobnie. I wcale nie skończyło się na 3 piosenkach. „Byłam różą”, „To nie ptak”, „Nie ma, nie ma ciebie”, „Ta-bakiera”, „Sto lat młodej parze” i na koniec „Prawy do lewego” – tym razem zaśpiewała wszystko oprócz trzech piosenek z płyty. I przy absolutnie wszystkich publika śpiewała każde słowo. Czy dla artysty może być coś lepszego? Ten koncert pokazał, że płyta Kayah&Bregović naprawdę wychowała całe pokolenie i naprawdę tę płytę znała całą Polska. Bałam się wręcz, że widownia nie wypuści Kayah ze sceny, ale Bregović tak szybko i zgrabnie przeszedł do trzeciej części koncertu, że obyło się bez płaczu. Tym razem zagrał więcej hitów z „moich czasów” – była i „Mesečina”, i „Ya Ya (Ringe Ringe Raja)”, i „Im the death car”, podczas którego jak przed 17 laty prosił „don’t clap, don’t clap”. Fantastycznie mocno zabrzmiało „Cajesukarije-Čoček” i na koniec oczywiście tradycjnie „Kalasnikov”. Te utwory naprawdę lubię i to one przypomniały mi moją młodość, a wiadomo, że każdy ma słabość do muzyki, przy której dorastał. Ale największy boom na Bregovića, zarówno w Polsce, jak i w moim życiu, już minął, dlatego jego nowsze utwory już mnie tak nie porywają. Powiedziałabym nawet, że gdyby nie udział Kayah, byłoby momentami nudnawo. Kayah natomiast była wspaniała. Brzmiała doskonale i wyglądało na to, że i dobrze się bawiła. A euforia publiczności i wspólne śpiewanie absolutnie każdej piosenki było naprawdę niesamowite. Nigdy bym się nie spodziewała, że po tylu latach będzie mi dane coś takiego przeżyć.









autor: // Last.fm
09.09.2016, godz. 19:43, piątek
Kategoria: Galeria + Relacje

Poprzedni Post
«
Następny Post
»