Open’er 2012 – dzień 2

15 lipca 2012
niedziela, godz. 11:37
Część 3 z 5 w serii artykułów Heineken Open'er 2012

Open’er to taki festiwal, gdzie pełno jest muzyki (w tym roku ponoć aż 7 scen, choć sama się nie doliczyłam), ale jednocześnie obcuje się z tą muzyką po łebkach. No chyba, że przyjechało się na jeden konkretny koncert. W innym wypadku zawsze coś się pokryje, a najbardziej zapamiętywalną częścią festiwalu będą ciągłe wycieczki pomiędzy scenami. Bo jeśli chcesz zobaczyć koncert z w miarę bliskiej odległości, musisz stanąć pod sceną przynajmniej 15 minut wcześniej. A jeśli akurat znajdujesz się pod sceną główną, natomiast chcesz się przemieścić do namiotu- przed tobą prawdziwa wyprawa. Dlatego na Open’erze na koncerty wpada się na chwilę. Można tu najwyżej nabrać chęci na obejrzenie koncertu danego wykonawcy w innych warunkach. Najlepiej takich, gdzie tylko on będzie gwiazdą.

Drugi dzień festiwalu upłynął mi spokojnie. Planowałam o 17ej Izę Lach, ale się nie wyrobiłam (do obejrzenia kiedyś). Dlatego już na spokojnie o 20ej ustawiłam się na koncert Penderecki/Greenwood. To kolejny koncert- wydarzenie. I kolejny, o którym wiedziałam niewiele. Nagrania, których słuchałam, są trudne, bo i sam Penderecki do łatwych nie należy. Ale wysłuchać tej muzyki na żywo, to już zupełnie co innego. Koncert posiadał wyraźny podział na utwory, które poprzedzone były wprowadzeniem, raz samego Krzysztofa Pendereckiego (w przypadku jego utworów), raz Marka Mosia, który dyrygował orkiestrą podczas utworów Jonny’ego Greenwooda. To, co mówił Mistrz Penderecki rzucało nowe światło na muzykę i nieco przybliżało ją słuchaczowi. Udało mi się wysłuchać dwóch utworów: wstrząsającego „Ofiarom Hiroszimy – tren”, skomponowanego aż 50 lat temu, którego wówczas nikt nie chciał grać, tak był bowiem eksperymentalny. Oraz „Polymorphii”, dla której inspiracją były zapisy fal mózgowych osób chorych psychicznie, którym odtworzono „Tren”. Niesamowita geneza i niesamowita muzyka. Alternatywa alternatywy. Właściwie trudno to nawet nazwać muzyką. Był to zbiór niesamowitych dźwięków, wydawanych przez instrumenty głównie smyczkowe, które przede wszystkim budowały nastrój, zamiast tworzyć harmonijną, przyjemną dla ucha melodię. Czego tam nie było! Szarpanie strun, stukanie, pukanie, drapanie, dźwięki płaczliwe, jękliwe, złowrogie, przerażające, ciche i głośne. Posługując się fachową terminologią – jest to sonoryzm. Takich rzeczy nie można słuchać w postaci nagrań. To trzeba usłyszeć na żywo. Utwory Greenwooda wypadły przy tym moim zdaniem blado.
Niestety, kolejny koncert wzywał.
If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.

If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.

Jamie Woon – tak się nazywa pan, który zaczarował mnie na kilka tygodni przed Open’erem. Dlaczego w 2011 zupełnie olałam jego płytę? Dlaczego??? Przecież jest cudowna! Zakochałam się od razu, więc mocno czekałam na koncert. Tymczasem jednak występ na żywo mnie rozczarował. To był duży przeskok po Pendereckim i Greenwoodzie. Jak dla mnie po prostu zabrakło klimatu. Na scenie pojawiło się czterech panów w T-shirtach i luźnych spodniach. Zero wizualizacji, zero dekoracji, światła raczej standardowe. Jamie – owszem, posiada piękny głos, którym łatwo operuje. W tym jednak przypadku to nie wystarczyło. Spodziewałam się, że koncert będzie bardziej elektroniczny, to przecież minimalistyczna ale jakże piękna i dopracowana elektronika „robi” płytę. Tymczasem rządziły trzy gitary Jamiego i rhythm and blues, niemal zupełnie odarty z tych brzmień, które stanowiły o niezwykłości albumu. Było zwyczajnie. Tyle.
If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.

If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.

If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.

Po Jamiem udałam się pod scenę główną, by zobaczyć końcówkę Bon Ivera, I od razu pożałowałam, że nie przyszłam wcześniej. Tu było dokładnie to, czego zabrakło mi na wcześniejszym koncercie – klimat. Powalające dekoracje – masywne płachty cienkiego materiału zwisające nad sceną, światełka na scenie. Miałam wrażenie, że Justin Vernon i jego muzycy przycupnęli gdzieś w leśnym zakątku, żeby zagrać koncert. Coś pięknego. I brzmieli fantastycznie. Przepięknie w wolnych, nastrojowych utworach, które przechodziły w fantastyczne ściany dźwięku. Chcę ich jeszcze zobaczyć.
If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.

If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.

Kolejnym punktem luźnego na ten dzień programu był występ Kari Amirian. Mela, Kari i Julia Marcell to wokalistki, które łączę w trójcę. Bo każda na swój sposób alternatywna, każda pretenduje do miana Artystki, każda jest ceniona w inteligenckich kręgach. I każda ma interesujące, niepolsko brzmiące nazwisko 😉 Po Meli przyszedł zatem czas na Kari. Kari prezentuje zdecydowanie bardziej sexy-look z modnymi w tych kręgach muzycznych nawiązaniami do natury, zwłaszcza tej folkowo-indiańskiej. Całości dopełniał tygrys za plecami wykonawców. Muzycznie jednak jest dla mnie nieco nudna. Niby ładna, zwiewna, ulotna, dobrze zaaranżowana, pełna zagadkowych brzmień, raz skandynawsko chłodna, innym razem słowiańsko ciepła, ale mimo wszystko nie pozostająca w pamięci zbyt długo. Wokalnie też nie prezentuje tego poziomu, co Mela. Może i warsztat ma, ale niestety Bozia nie obdarowała jej specjalnie charakterystyczną barwą. Było zgrabnie, było poprawnie. Ale chcę ją jeszcze zobaczyć na koncercie od początku do końca, może wtedy bardziej mi się spodoba.
If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.

Na koniec zajrzałam na moment na Justice. Ostatecznie to był ich dzień i to było czuć. Wcześniej jednak udałam się na mały posiłek. Niestety akurat wtedy zagrali „D.A.N.C.E.” i „Civilization”. Podczas gdy dotarłam bliżej, rozbrzmiały mocno wyczekiwane i wszechobecne podczas całego Open’era słowa „Because we are your friend, you’ll never be alone again” i wydawało mi się, że nagrałam wtedy filmik. Niestety zapomniałam wcisnąć guziczka…. Nie pchałam się specjalnie blisko sceny, bo i po co? Zrobić zdjęcie duetowi i tak graniczyło z cudem, a tego typu koncerty lepiej ogląda się z daleka. I lepiej, i bezpieczniej.
W sumie takim DJom to dobrze. Schowają się gdzieś z tyłu sceny, mogą robić co im się podoba, i tak publiczność nie widzi, czy kręcą jakimiś gałkami, czy siedzą na Facebooku, a muzyka i tak gra i ludzie są szczęśliwi. Tutaj klimat robiły światła i oczywiście przewijający się przez cały czas motyw krzyża. Fakt – brzmiało fantastycznie. O ile nie jestem fanką duetu, o tyle koncert naprawdę był… masywny. I melodyjny jednocześnie, jak to french electro. I światła, światła, światła – to było coś. W sumie trochę żałuję, że nie chciało mi się przyjść wcześniej. Trochę.
If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.


autor: // Last.fm
15.07.2012, godz. 11:37, niedziela
Kategoria: Galeria + Relacje

Poprzedni Post
«
Następny Post
»