Depeche Mode – „Where’s the revolution”

16 marca 2017
czwartek, godz. 23:11

Kiedy 4 lata temu ukazał się „Heaven”, pierwszy singiel promujący kolejną płytę Depeche Mode, mówiąc oględnie nie byłam zachwycona. „Tu już pachnie trupem”, pisałam. Marsz pogrzebowy z początku nie przypadł mi do gustu, ale mimo wszystko po kilku przesłuchaniach złagodziłam opinię. Udało mu się do mnie dotrzeć.
Dziś postanowiłam w końcu napisać kilka słów o tegorocznym pierwszym singlu. Jutro oficjalna premiera płyty (a właściwie o północy więc już za chwilę), która tradycyjnie wyciekła już jakiś czas temu. Przedwczoraj śmigała na Bandcampie tak bezczelnie, że pół świata nabrało się na to, że to sam zespół umieścił ją w sieci. Niedoczekanie. Ja tradycyjnie czekam aż krążek fizycznie znajdzie się w moich rękach, a że nastąpi to jutro, czas w końcu odnieść się do singla (bo jak nie teraz to już nigdy).
Utwór o szumnym tytule „Where’s the revolution” miał premierę dokładnie tego dnia, który obstawiałam. Czyli najgorszego, jaki można było wybrać o tej porze roku – dnia, który jest dla mnie ważny z osobistych powodów i zarazem dnia, kiedy swoje 20te urodziny obchodził jeden z najlepszych singli DM, „Barrel of a gun”. Poprzeczka była zatem ustawiona wysoko i niestety nie udało jej się przeskoczyć.
Po pierwszym odsłuchu byłam po prostu wściekła. Nie dość, że nastąpiła profanacja „tej daty”, to jeszcze gra nie była warta świeczki. Pierwszy fragment „Revolution” (bo tak początkowo nazywano ten utwór) usłyszałam, jak większość zresztą, podczas konferencji prasowej kilka miesięcy temu, i już wtedy miałam pewne obawy. Niestety obawy te w pełni się potwierdziły. „Where’s the revolution” jest utworem poprawnym. I to mniej więcej tyle. Pełna wersja nie zaskoczyła mnie niczym, niczym mnie też nie ujęła. To było dokładnie to, czego spodziewałam się słysząc zaledwie fragment utworu. Moim zdaniem nawet specjalnie nie rozwija tematu, to jedynie zwielokrotniony fragment znany z konferencji. Dlatego też po początkowym wzburzeniu po prostu nie miałam ochoty na kolejny odsłuch. I tak mi niestety zostało. Owszem, potem złość mi przeszła i mimo wszystko próbowałam doszukać się czegoś w tym utworze, ale jakoś ciężko mi to przychodziło. To już po prostu nie to. Nie tęsknię do tej piosenki, nie myślę o niej i właściwie po ponad miesiącu od premiery praktycznie już o niej nie pamiętam. Jest mi obojętna, a to chyba najgorsze, co można czuć. Oczywiście nie można powiedzieć, że „Where’s the revolution” to zły utwór, co to to nie. Ma przecież i chwytliwy, mocny refren, i współczesne brzmienie, które jest niczego sobie. Jestem pewna, że niejeden wykonawca może jedynie marzyć o takim kawałku w swoim repertuarze. Tyle tylko, że nigdy nie zwróciłabym uwagi na tę piosenkę, gdyby wykonywał ją ktoś inny. Pomyślałabym: „jest ok” i poszła dalej. Mój problem polega chyba na tym, że oczekiwałam czegoś więcej. Sorry, nazwa Depeche Mode zobowiązuje. Zawsze najbardziej ceniłam ich za to, że nigdy się nie powtarzali. Niestety to już przeszłość. Najpierw w 2005 roku skopiowali „Enjoy the silence”, potem w 2013 nagrali bliźniaka „Personal Jesus”. Teraz natomiast wymieszali „The sweetest condition” (charakterystyczny pulsujący, zmysłowy rytm) z melodią „Corrupt”. W miejscu, w którym Gahan śpiewa najwyższą partię zwrotki, jest to wręcz bezczelny plagiat. Cały ten zlepek brzmi natomiast jak każda lepsza piosenka z „Playing the Angel”, „Sounds of the Universe” czy „Delta Machine”, choć tym razem producentem płyty nie jest już Ben Hillier (krzyż na drogę), a James Ford. To wszystko już po prostu było, panowie.
Tak sobie myślę, że „Where’s the revolution” to kwintesencja obecnego Depeche Mode. Wielkie koncerty, wielka kasa, wielkie show, nowa płyta regularnie co 4 lata, po każdej trasie DVD/CD live… To się nazywa rutyna i przewidywalność. I zimna kalkulacja. Trzeba sobie to powiedzieć wprost – najlepsze lata już za wami. Wraz z nabywaniem doświadczenia traci się oryginalność, spontaniczność i pomysłowość. Wielkie rzeczy tworzy się za młodu. Mimo mocnego tekstu z  „Where’s the revolution” wyziera ogromna pustka. I to jest najsmutniejsze.
Więc gdzie ta rewolucja?
Może właśnie o to w tym wszystkim chodzi? Może to właśnie ich przewrotne, cyniczne poczucie humoru? Nie ma żadnej rewolucji. Jest przewidywalność, poprawność i łatwy skok na kasę. Chcemy rewolucji, a tymczasem Depeche Mode gra nam na nosie i mówi: „Come on, people, You’re letting me down”. 

If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.


autor: // Last.fm
16.03.2017, godz. 23:11, czwartek
Kategoria: Recenzje, Utwory

Poprzedni Post
«
Następny Post
»