Combichrist – 05.08.2015

Minęło 7 długich lat od mojego ostatniego koncertu Combichrista. Ileż się zmieniło przez ten czas. Muzyka Andy’ego i spółki z elektronicznej siekiery ewoluowała w stronę jeszcze cięższych brzmień, oscylujących niebezpiecznie blisko heavy metalu. Na szczęście Andy ciągle jeszcze pamięta o bitach, więc póki co mam jeszcze czego szukać na koncertach Combichrista. Niestety dla mnie publiczność też się nieco zmieniła z tej dark-electro na bardziej gitarowo-metalową, a co za tym idzie zrobiło się bardziej niebezpiecznie. Do tej pory zadziwiał mnie fakt, że mimo mocnej i bardzo tanecznej elektroniki na koncertach Combichrista było zawsze spokojnie. Teraz te czasy odeszły w zapomnienie – pod sceną odbywa się regularne pogo. I w sumie nie ma co się dziwić, bo utwory takie, jak „Zombie fistfight” „No redemption” czy „Love razorblade” to już regularny metal. Na szczęście Andy potrafi jeszcze nagrać takie perełki, jak „Throat full of glass”. I na szczęście pamięta jeszcze o kilku starszych i bardziej tanecznych kawałkach – o „Blut royale”, „What the fuck is wrong with you” i „Sent to destroy”. Szkoda tylko, że o „Get your body beat” w Warszawie zapomniał. I szkoda, że już zupełnie porzucił granie „This shit will fuck you up”. Nie mniej jednak bardzo, bardzo fajnie było ponownie spotkać się z Combichristem. Naprawdę stęskniłam się przez te lata. I tak naprawdę nie przeraziła mnie nawet taka ilość metalowej gitary, bo wiem, że Andy potrafi utrzymać ją w ryzach.