Heineken Open’er Festival 2012

12 lipca 2012
czwartek, godz. 21:30
Część 1 z 5 w serii artykułów Heineken Open'er 2012

Kilka miesięcy temu, po drugim, trzecim czy czwartym rzucie informacji na temat wykonawców tegorocznego Open’era, postanowiłam: jadę.
Bat for Lashes – długo przeze mnie oczekiwana i wytęskniona sprawiła, że zdecydowałam się bez wahania.
A gdy okazało się, że New Order, które w sumie też mogłabym zobaczyć, zwłaszcza,że będę tak blisko, gra innego dnia, zaczęłam kombinować.
I jeszcze M83 – uroczy, bardzo, bardzo miły dodatek, którego koncertem byłam coraz bardziej podniecona z upływem czasu – też inny dzień. Do tego inne przyjemne wypełniacze  – Bjork, Franz Ferdinand, Justice, Nosowska (której nigdy wcześniej nie widziałam), Bloc Party, Yeasayer, The Ting Tings, które wprawdzie same w sobie nie byłyby w stanie przyciągnąć mnie na festiwal, ale skoro już znalazły się w line-upie…. Zdecydowałam, że jadę na całość.
P1040457 Mój drugi Open’er diametralnie różnił się od pierwszego. Przede wszystkim skład był o wiele słabszy, dlatego tak na dobrą sprawę podniecałam się tylko dwoma koncertami – Bat for Lashes i M83. I dlatego też tym razem podeszłam do sprawy na o wiele większym luzie. Nie odczuwałam specjalnej presji, żeby dotrzeć na teren festiwalu na jakąś określoną godzinę, nie chciało mi się także pchać specjalnie blisko sceny. Nie planowałam z góry kiedy będę jeść i pić. Miałam pewien plan, które koncerty chciałabym zobaczyć, ale gdyby nie wypalił, nie byłoby tragedii. Może po prostu nabrałam w końcu trochę festiwalowo-koncertowego doświadczenia i przestałam się spinać w pewnych kwestiach.
Ludzi także było o wiele mniej niż w 2009 roku, choć dwa ostatnie dni były wyraźnie liczniejsze (wiadomo – piątek i sobota).
Mojego pierwszego Open’era zapamiętałam jako nieustanną mękę. Z nieba lał się żar a ja byłam po prostu nieziemsko zmęczona. Bolały mnie całe nogi i ledwo mogłam chodzić. SKMki jeździły tak wypełnione, że czasem nie udawało się już wepchnąć. Dojazd autobusem na teren festiwalu, do którego najpierw trzeba było odstać swoje w długaśnej kolejce, trwał w nieskończoność, potem kolejny niekończący się marsz z autobusu do głównego wejścia. A następnie pokonywanie kilometrowych odległości między poszczególnymi scenami i wystawanie pod sceną, żeby być w miarę blisko. Do tego oczywiście kolejki po jedzenie i po picie. A powrót ostatniego dnia, po The Prodigy, obrósł już w mojej głowie legendą. Tłum i zmęczenie tak nieziemskie, że spokojnie można się było zdrzemnąć na stojąco. Ścisk nie pozwoliłby na upadek. A potem przepuszczanie przynajmniej dwóch zapchanych pociągów, by ostatecznie w kolejnym, gdy było już zupełnie widno, znaleźć sobie na tyle dużo miejsca, by stanąć na jednej nodze i jakoś dojechać do Sopotu. Jeden wielki koszmar.
Tymczasem w tym roku nie trafiłam na żadną zapchaną SKMkę, w żadną stronę. Kolejka do autobusu w Gdyni była tak mała, że udawało mi się wsiąść po kilku minutach stania. Gorzej już było z samą jazdą, bo i duchota, i niestety korki, wydłużające dodatkowo podróż. Z kolei już na terenie miasteczka festiwalowego również praktycznie nie zdarzyło mi się stać w żadnej kolejce- ani po jedzenie, ani po picie, ani do toi toia. Tylko, jak już wspomniałam, w czasie dwóch ostatnich dni znacznie trudniej było wykonać szybki marsz pomiędzy namiotem a sceną główną (na marginesie: dlaczego zostały umieszczone tak daleko siebie?), bo wciąż trzeba było lawirować między ludźmi.
I o dziwo, choć prowadzę teraz absolutnie siedzący tryb życia i w dodatku mało śpię, zmęczenie też było o wiele, wiele mniejsze. Ale to pewnie także dzięki pogodzie, która mimo panującej wilgoci i wszechobecnego błota, które z każdym dniem robiło się coraz bardziej obrzydliwe i śmierdzące (nie miałam pojęcia, że błoto tak cuchnie!) była dość przyjemna i ciepła. Dopiero ostatniego dnia zdarzyła się potężna burza z piorunami, która zamieniła teren festiwalu w jedno wielkie bagno. Ale dzięki temu, że nie było zimno, dało się to jakoś przeżyć. Ważne, że nie padało podczas żadnego koncertu na scenie głównej, na który się wybierałam.

Inne artykuły z tej serii:


autor: // Last.fm
12.07.2012, godz. 21:30, czwartek
Kategoria: Galeria + Relacje

Poprzedni Post
«
Następny Post
»