Metallica – "Death Magnetic"

9 października 2008
czwartek, godz. 22:35

Metallica – „Death Magnetic” [2008]

Jako nastoletni szczeniak, zdzierający właśnie w walkmanie Master of Puppets, marzyłem o tym, by Metallica nagrała jeszcze choć jeden jedyny raz płytę w tym stylu. Pamiętam, jak pierwszy raz świadomie usłyszałem utwór tytułowy, jak wielkie wrażenie na mnie wywarł, i jak się cieszyłem, że dorosłem do sięgnięcia po Mastera… To były czasy Reload i Garage Inc. Nie wierzyłem, że panowie z Metalliki mogą jeszcze grać speedowo i trashowo. Teraz wieści ze studia rozbudzały moją ciekawość. A potem przyszedł TEN dzień.

Nowa płyta zaczyna się od dźwięków bicia serca (jakby panowie chcieli nam powiedzieć: „żyjemy!”), potem wchodzi motyw, po którym powinniśmy rozpoznać autorów. W pierwszym kawałku, The Way Just You Life, James wykrzykuje, wręcz rapuje we zwrotce. Ale jest cudnie: mocno, szybko, agresywnie. I z łapiącym za gardła refrenem. Potem jest już bardziej tradycyjnie: dwójeczka (The end Of The Line) kojarzy się z latami dziewięćdziesiątymi, okraszonymi, czy raczej wyprodukowanymi, i zagranymi z tymi wszystkimi trashowymi fajerwerkami. I znów jest chwytliwy refren. I sporo zmian tempa. I fragment, przy którym mam ciary: James powtarzający coraz mocniej „The slave becomes the master”, aż do wybuchu. Moc.
Na całej płycie słychać, że jest ona owocem dobrej zabawy w studiu, że wykonali kawał roboty, ale zrobili to na luzie.Singiel byłby kolejną typową balladą, gdyby nie to, co się dzieje mniej więcej od 3:58. Im dalej, tym mocniej i szybciej. Może i przypomina „One”, może coś innego, ale sprawia, że nie można się od tego oderwać.
I oni taki utwór – w pełnej, prawie 8-minutowej wersji – wypuścili do stacji radiowych. Cudownie.
All Nightmare Long – początek, gra perkusji i gitar już za pierwszym razem wyrwała mnie z butów. Potem garażowy zaśpiew Hetfielda, i zaczyna się. Zwrotka powala na ziemię, refren lekko buja, gitary (bas! tu słychać bas!) miażdżą. Zdecydowanie numer jeden na płycie. Oczywiście są zmiany tempa, solówka. I tylko wokal mnie zasmuca, James wydaje się czasem wyć. Fakt, że czyni to z całym sercem.
Później nie jest wcale gorzej – Cyanide zaczyna się fantastycznie, od 0:15 do 0:38 muzyka brzmi klasycznie. To znowu bas. Jakby ten motyw od dawna czekał na to, by wyjść na światło dzienne. Potem wrażenie psuje wchodzący głos, ale tylko na moment. Do tego nowego, prawdziwego głosu Jamesa trzeba się po prostu przyzwyczaić. „Suicide, I’ve already died. You’re just the funeral I’ve been waiting for.” Nic dodać, nic ująć.

Następnie piosenka, której tytuł wywołał burzę domysłów: The Unforgiven III. Czy znów będzie to samo co w poprzednich częściach? Już początek rozwiał te wątpliwości. Intro fortepianowe, robi wrażenie, dlaej jest smutno i posępnie, wolno i bez nadziei. I kojarzy się z Load/Reload…piosenka, której nie mogłem rozgryźć, która ma coś w sobie, ma momenty genialne, ale która w całości nie może być genialna. Choć fragment, gdy James śpiewa kilkakrotnie „Forgive me, forgive me not”, to co się wówczas dzieje w muzycznym tle, to właściwie jest najlepszy fragment płyty. Smyczki i gitary, i głos Jamesa odurza mnie. Dźwięki gitar są bardzo niskie, posępne jak nigdy.. ale to jest tylko fragment, potem są zmainy tempa, pasaże, solówka, ale klimat powoli ucieka.
The Judas Kiss to kolejna wariacja na temat nieuniknionej śmierci, znów z chwytliwym refrenem, znów jest szybko, nisko. Ostatnim akcentem jest „My apocalypse”. Jakby znajome, ale znów perkusja ładnie wprowadza w szaleńczą jazdę. Potem jest głośno, hałaśliwie… panowie miewali już lepsze zakończenia płyt.
Jest jeszcze utwór instrumentalny – „Suicide & redemption”. Dla mnie składak niezrealizowanych pomysłów piosenkowych, pokaz możliwości. Chyba bez ładu i składu, a szkoda, z tego mogłoby być kilka pięknych piosenek.

Cała płyta to muzyczne, epickie opowieści. Albuma jest brudny, szybki, trashowy. Opowiada o różnych aspektach pociągu do śmierci, o pociągu śmierci do nas. Brakuje w nim, tylko jednego: prawdziwego klimatu. Jest tylko jego erzac. Dlatego teraz wiem, że Metallica nigdy nie nagra następcy Master of puppets. Ale wiem też, że jeszcze potrafią grać. Nowy basista jest pełnoprawnym członkiem. Kirk znów gra solówki, Lars robi co do niego należy, a James.. na trzeźwo wciąż jeszcze może.
Ta płyta jest bardzo dobra, jeśli się od niej nie oczekuje klucza do wejścia w inny świat. Polecam słuchać w czasie jakiejś szybkiej przechadzki po zatłoczonym mieście.


autor: // Last.fm
09.10.2008, godz. 22:35, czwartek
Kategoria: Płyty

Poprzedni Post
«
Następny Post
»