Zrobiłam sobie ostatnio dłuższą przerwę w miesięcznych podsumowaniach (ten wieczny brak dyscypliny…) i powstała poważna luka, która trochę mi się nie podoba w obliczu zbliżającego się podsumowania roku. A przecież słuchałam niemało… Część rzeczy, których słuchałam w tym czasie, przelatywała przeze mnie, nie zostawiając po sobie prawie żadnego śladu. Zdarzyły się jednak wyjątki, o których już pisałam, lub o których zaraz napiszę. Zrobię też rzecz straszną – cofnę się w czasie. Aby zachować jako taką chronologię postanowiłam opublikować notki o części z poniższych wydawnictw z datą wsteczną. Może trochę oszukam rzeczywistość, ale ostatecznie data publikacji będzie wskazywała na datę, kiedy słuchałam danej płyty.
Genialne UL/KR – po prostu dzieło sztuki.
Ładne i nawet w jakiś sposób świeże, choć jednocześnie odgrzewane Hooverphonic z orkiestrą.
Troszkę nijaka Emilie Simon.
Dobra, choć pozbawiona „tego czegoś” Karolina Kozak.
Niezmiennie interesująca i eksperymentująca Santigold.
Sam Sparro, z którym chyba się trochę pogodziłam, i którego polubiłam trochę bardziej.
Peter Heppner, który w jednym, pojedynczym momencie (trwającym dokładnie 03:24) doznał przebłysku geniuszu.
Owl City, na które spuszczę zasłonę milczenia…
Do tego także Alphabeat, których najnowszej płyty „Express Non-Stop” zaczynałam słuchać kilkukrotnie i zawsze coś mi przerywało, więc nie potrafię nawet powiedzieć czy w końcu jej przesłuchałam do końca. Jedno jest pewne – jest ciągle wesoło. Ale jest to innego rodzaju wesołość niż w przypadku Owl City. Choć i tu, i tu jest słodko, Alphabeat brzmi mimo wszystko jakoś… inteligentniej.
Przesłuchałam też najnowszy album Cat Power – „Sun”, którym przekonała do siebie kilka do tej pory opornych osób. Ja jednak wciąż pozostaję po stronie opornych. Nie przemawia do mnie ta muzyka. Po prostu.
Jest jeszcze Beach House i „Bloom”. Płyta jest miła dla ucha, jak na dream pop/ lo-fi/ indie pop przystało. Płynie sobie zupełnie nie absorbując słuchacza. Jest jednak kilka utworów, które się rozpoznaje przy kolejnych przesłuchaniach: „Lazuli”, „Troublemaker”, „Wishes”, „Irene”. Po wyłączeniu jednak w głowie zostaje bardziej klimat płyty niż poszczególne piosenki.