White Lies – 20.11.2013

21 listopada 2013
czwartek, godz. 02:17

Ostatnio pisałam, że na koncercie De/Vision czułam się jak w domu. Dochodzę do wniosku, że to raczej rzadkie uczucie a takich wykonawców i koncertów, które je u mnie wywołują, jest raczej mało. Wiedziałam, że koncert White Lies to będzie zupełnie inna bajka jeśli chodzi o moje uczucia. Choć wielokrotnie powtarzałam, że moja noga więcej w Stodole nie postanie, jakoś się przemogłam.
‚Cause I’m living in a room downtown with a bed and a big tv’
pobrzmiewało w moich słuchawkach tak intensywnie, że dałam się skusić.
Co mi tam, pomyślałam. Bez stresu, bez aparatu, nastawiona na zabawę -pójdę. Bo mam ochotę. Ostatecznie wszystkie trzy płyty zespołu były przez ostatnie 3 lata moimi pociągowo-tramwajowymi, ekstremalnie porannymi i porankowymi towarzyszami podróży. Czasem usypiaczami, czasem rozrusznikami. I w tym roku zdałam sobie sprawę, że znam White Lies i że lubię White Lies.
Pomimo tego na koncercie nie czułam się na swoim miejscu. Do prawdziwego fana jednak mi daleko, a poza tym, trochę wstyd się przyznać, mimo wielu przesłuchań wciąż nie potrafię dopasować początków piosenek do refrenów, o tytułach już nie wspominając. O dziwo jednak, z trudem dostrzegałam ludzi, których mogłabym nazwać „prawdziwymi fanami” – wyśpiewujących każde słowo, pozostających non stop w ruchu, krzyczących i piszczących z ekscytacji, reagujących dzikim wrzaskiem na każde słowo wokalisty. Publika była zdecydowanie mniej żywiołowa, niż się spodziewałam. Nikt mnie nie podeptał, nikt mnie nie popychał, tylko nastolatek, który przyszedł na koncert z ojcem lekko mnie musnął. Ludzie niby się bawili, niby skakali, ale odbywało się to dość spokojnie i powiedziałabym, że tylko w najszybszych momentach. Chociaż może stałam za daleko sceny – tym razem naprawdę podarowałam sobie trochę luzu i z góry założyłam, że nie zamierzam się pchać. Wylądowałam jednak i tak o wiele bliżej, niż zakładałam. Może to ten dzień tygodnia – środa – sprawił, że ludzi było jakby mniej. I w ogóle wszystko wydawało się dzisiaj jakieś mniejsze.
Gdzie tam Stodole do Wytwórni.
Sam zaś zespół zagrał bezbłędnie. Co tu dużo mówić, po prostu dobrze brzmieli. Ten koncert był zdecydowanie ciekawszy od mojego pierwszego koncertu White Lies na Open’erze w 2009 roku. Panowie dojrzeli, spoważnieli, a Harry przestał wyglądać jak uczniak. Było zdecydowanie więcej kontaktu z publicznością – więcej mówienia i więcej nawoływania do okrzyków i oklasków. Było na co popatrzeć – światła, lasery rodem z „Join me in Death” HIM i trzy podłużne telebimy. I było czego posłuchać – w ciągu 4 lat repertuar zespołu bardzo się rozszerzył. Setlista jednak nie do końca przypadła mi do gustu. Wydaje mi się, że było kilka nudniejszych momentów, takich średnio-szybkich, które są za wolne do tańca, a jednocześnie do ballad im daleko. Wymieniłabym „The Power & the Glory” i „First Time Caller” na „Strangers” i „Holy ghost”. A tempo zróżnicowałabym czymś konkretnym i zdecydowanym – przede wszystkim moim ukochanym „Turn the bells” i moim tegorocznym wyciskaczem łez „Change” (lub chociaż „Heaven wait”). Tradycyjnie koncert rozpoczął się po dziś dzień moim zdaniem największym killerem – „To lose my life”, zakończył natomiast świetnym, choć nie jestem do końca przekonana czy spełniającym rolę godnego zwieńczenia koncertu, „Bigger than us”. Zdecydowanie najciekawszym momentem był natomiast cover Prince’a – „I would die for you”.
Cóż, elektronika – wiadomo.

Udało mi się zrobić nawet kilka zdjęć, i o zgrozo, pstrykałam także komórką.
Udało mi się także nakręcić dwa mizerne filmiki, choć nie było to łatwe z takiej odległości, mając przed sobą mnóstwo wyciągniętych komórek i starając się jednocześnie nie podnosić ręki do góry żeby nie zwracać na siebie uwagi.

If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.

If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.

P.S.
Ja i Stodoła nigdy się nie polubimy i powinnam to zapamiętać raz na zawsze. Nawet jeśli niby wszystko jest ok, to i tak po prostu źle się tam czuję i to rzutuje na mój odbiór koncertu.
Kiedyś skonfiskowano mi malutki i stary aparacik. Dziś skonfiskowano mi Twiksa. Niegdyś komuś innemu niemal skonfiskowano kurtkę (w styczniu).
I ani razu nie odbyło się to w normalny, uprzejmy sposób ze strony ochrony. Naprawdę nie da się być stanowczym i jednocześnie uprzejmym?
Już przy samym wejściu zostałam dziś „zaproszona” do pań dokonujących rewizji w taki sposób, że poczułam się, jakbym szła na widzenie do więzienia. Jak intruz, zło konieczne, potencjalny przestępca, a nie klient.
A trawę i tak było czuć podczas koncertu.
Naprawdę nie chce mi się zawracać więcej głowy Stodołą.
Ciekawe czy niepełnosprawnemu skonfiskowano by wózek?


autor: // Last.fm
21.11.2013, godz. 02:17, czwartek
Kategoria: Galeria + Relacje

Poprzedni Post
«
Następny Post
»