Lana Del Rey – „Born to die”

4 marca 2012
niedziela, godz. 16:15

Ostatni dzień stycznia 2012 przyniósł pierwszą, oczekiwaną w świecie muzycznym premierę płytową. Mowa o debiucie fonograficznym znanej już szeroko Lany Del Rey – „Born to die” (choć co do faktycznego debiutu można się nieco spierać), o której zrobiło się głośno kilka miesięcy temu, gdy dostrzeżono zamieszczony przez nią samą w sieci utwór „Video games”. Świat w ekspresowym tempie się zachwycił, a następnie w równie ekspresowym tempie zaczął wieszać na Lanie psy. I to wszystko jeszcze zanim „Born to die” ujrzało światło dzienne. Zarówno postać Lany i jej wizerunek, jak i muzyka wywołują mieszane uczucia. Ja natknęłam się na nią po raz pierwszy w różnych indie-miejscach, więc zaczęłam ją utożsamiać z tą właśnie sceną, choć według samej zainteresowanej nie należy do tego nurtu i obecnie wiem, że ma rację. Gdy nagle jej nazwisko zaczęło się pojawiać na Onecie, Gazecie, WP, laście, majspejsie, w telewizji a także u mnie w pracy, stwierdziłam, że jeśli to indie, to mocno popowe (pop = popularny). Lana zdecydowanie najciekawszy ma głos – kontralt, najniższy rodzaj głosu żeńskiego (a ja kocham niskie kobiece wokale). Idealnie do niej pasuje opis kontraltu z wikipedii: „W dolnym rejestrze brzmi nisko i ciemno jak alt, lecz w górnym rejestrze, którego brak altowi, brzmi jak sopran.” Jeśli nie rozumiecie, posłuchajcie „Off to the races”. Występują tam partie zarówno niskie i głębokie, jak i wysokie, niemal piskliwe. To ten skomplikowany wokal jest pewnie źródłem sprzecznych uczuć, jakie budzi Lana. Bo gdy śpiewa nisko, brzmi poważnie i dostojnie. Pasuje do tego zamiłowanie do stylu retro i wolne, nastrojowe, smutne pieśni. Del Rey lubi o sobie mówić „gangsta Nancy Sinatra”. Gangsta wzięło się pewnie od bitów, które gdzieniegdzie ożywiają płytę – bitów, które jednoznacznie kojarzą mi się z hip hopem. Jednak po przesłuchaniu kilku jej natchnionych utworów jeden po drugim robi się po prostu pompatycznie. Tak pompatycznie, że człowiek zaczyna się zastanawiać, czy to wszystko jest na serio. I chociaż ten hip hop ma je nieco odczarować i sprowadzić na ziemię, czasami ma się wrażenie, że nic tu do siebie nie pasuje. Bo z kolei gdy Lana śpiewa wyżej, brzmi już raczej jak jej idolka – Britney Spears. Tak wysoko, że aż infantylnie. I skrajnie komercyjnie. Do tego mały, acz istotny szczegół w jej wyglądzie – nadmuchane usta, dzięki którym cała otoczka artyzmu, powagi i uduchowienia pęka jak bańka mydlana. W konsternację wprawia również występ w Saturday Night Live. Oglądając ma się wrażenie, że niepewna siebie dziewczynka, ubrała się w bardzo wieczorową suknię swojej mamy i próbuje wszystkich przekonać, że jest dorosłą kobietą o wysublimowanym smaku muzycznym.
A więc oryginalna artystka o niespotykanie ciekawej barwie głosu, która łączy ze sobą melancholijne melodie z wpływami hip hopu? Czy córeczka bogatego tatusia po operacjach plastycznych, która tylko udaje indie-divę, a w rzeczywistości po prostu chce być gwiazdą, jak wszyscy? Trudno powiedzieć.
Te wszystkie sprzeczności sprawiają jednak, że o Lanie się mówi. Z jednej strony jej płyta sprawia wrażenie bardzo powolnej (w którejś zagranicznej recenzji napisano, że 4 minutowe utwory wydają się trwać co najmniej dwa razy dłużej), z drugiej jednak ożywiają ją hip hopowe wstawki i sample, pod którymi mógłby się podpisać Timbaland. Melodie jednak nie do końca się sprawdzają i często po prostu nudzą. Trudno jest coś zapamiętać, gdy po czterech przesłuchanych utworach wszystko zlewa się już w jedną całość. Trzeba naprawdę wysłuchać całości kilkukrotnie, by móc rozróżnić poszczególne piosenki. A jednak są momenty – zwrotka „Video games”, początek i refren „Born to die”, „Carmen”, refren „Summertime sadness”, refren (czy jednak nie nazbyt radiowy?) „This is what makes us girls”. I choć płycie daleko do ideału, wnosi jakiś bliżej nieokreślony powiew świeżości do świata pop.
W gruncie rzeczy to chyba nawet dobrze dla Lany, że „Born to die” zbiera mieszane recenzje, bo dzięki temu trudno ją zaszufladkować. I być może to właśnie przyciągnie ludzi, którzy lubią wyrabiać sobie własne zdanie.

If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.


autor: // Last.fm
04.03.2012, godz. 16:15, niedziela
Kategoria: Recenzje, Płyty

Poprzedni Post
«
Następny Post
»