Rammstein – 24.07.2019

27 lipca 2019
sobota, godz. 18:55

Była jesień 2018r. Nie słuchałam wówczas Rammsteina i wcale o nim nie myślałam, ale pewnej nocy przyśnił mi się koncert. Następnego ranka pierwszą wiadomością, jaką zaserwował mi Internet było ogłoszenie chorzowskiego występu zespołu. Normalnie przeznaczenie, pomyślałam, gdyby tylko nie tak daleko… Ponieważ do premiery płyty zostało jeszcze kilka miesięcy, a ja akurat nie miałam fazy i do tego dochodziła jeszcze odległość, odpuściłam. Wszystko jednak uległo zmianie wraz z nadejściem wiosny i premierą „Deutschland”. Wzięło mnie, i to mocno. Oczywiście pożałowałam, że nie kupiłam biletu na koncert. Ale chociaż koncert był wyprzedany, to Livenation doskonale wie, że wraz z premierą płyty wzrasta popyt, dlatego zawsze rzuca dodatkową pulę biletów i w taki sposób udało mi się załapać. Nie patrzyłam na urlop, koszty, czy trybuny. Ważne, że się udało! Nie pamiętam kiedy ostatnio tak mocno cieszyłam się na jakiś koncert. Mało tego, od Wielkanocy Rammsteinowa faza cały czas mnie trzyma. Jedynie na 3 dni przed godziną 0 zaczęłam panikować po przeczytaniu regulaminu Livenation, który staje się coraz bardziej restrykcyjny i zabrania m.in. wnoszenia wszelkiego rodzaju sprzętu audio-video, aparatów (bez podania konkretów), toreb wielkości powyżej A4 i napojów (nawet w zamkniętych butelkach). Na szczęście na dzień przed koncertem otrzymałam maila ze szczegółowymi informacjami, gdzie podane było, że dozwolone są aparaty kompaktowe – pozostawał jednak problem toreb A4 i napojów. O ile napój na koncercie nie jest mi potrzebny, o tyle w drodze powrotnej już owszem, a dzięki torbie nieco większej od przepisowego rozmiaru, mogę kupić dwie koszulki 🙂 No ale trudno, wzięłam mniejszy tobołek, wypchany do granic możliwości, i najtańszą wodę źródlaną, żeby w razie czego pozbyć się jej bez żalu (ostatecznie całą wypiłam przed wejściem po upewnieniu się, że faktycznie nie zostanę z nią wpuszczona).
Pogoda była piękna, a najgorętszy moment wypadł chyba akurat w momencie mojego przyjazdu pod stadion. Przywitał mnie już daleka, podobnie jak w Gdańsku, wielki Rammstein Official Merchandise – w sumie można było nawet nie mieć biletu na koncert, żeby coś sobie kupić, ponieważ sklep ustawiony był przed bramkami. Pooglądałam, pokręciłam się, weszłam. Przeszukanie poszło na luzie i było dość pobieżne. Wejście na stadion miało zostać otwarte o 17ej, ja byłam na miejscu ok. 18-ej, o 20-ej miał grać support, a gwiazda wieczoru o 21-ej, więc miałam mnóstwo czasu. Włóczyłam się po stoiskach, piłam, jadłam (precel był fajnym dopychaczem po obiedzie), zwiedzałam trybuny. Okazało się, że moje miejsce jest o wiele niżej, niż zapamiętałam, ale za to bardzo z boku. Dopiero gdy poszłam na środek trybun, dotarło do mnie, ile stracę. Nie zobaczę większości monumentalnej, scenicznej instalacji, która robi ogromne wrażenie. Składa się na nią nie tylko scena główna z centralnym punktem w postaci wieży, u stóp której za perkusją zasiada Christoph Schneider, ale i z wież głośników, rozstawionych symetrycznie na płycie stadionu. Nie uda mi się dojrzeć DJującego Richarda Kruspe, który wjedzie na główną wieżę, nie zobaczę jak okrągłe elementy, otaczające scenę, rozpromienią się podczas „Sonne”. Kto wie, ile jeszcze mnie ominęło. To pierwsza stadionowa trasa Rammsteina, więc rozmach musi być.
Gdy zasiadłam na moim miejscu dostrzegłam, że mała scena, na którą w pewnym momencie koncertu miał się przemieścić zespół, nie znajduje się pośrodku płyty (jak sobie wyobrażałam), tylko bardzo z boku. I bardzo daleko ode mnie. Support, który grał właśnie tam, był dla mnie praktycznie niewidoczny. A kiedy zobaczyłam jak wygląda płyta i że z jednej strony dałoby się przejść całkiem blisko sceny, wchodząc na stadion dopiero o 18ej (a więc bez wielogodzinnego oczekiwania), to trochę mnie ścisnęło. No cóż…
Koncert rozpoczął się punktualnie, a setlista niczym nie zaskoczyła (to znaczy nie zaskoczyła w porównaniu z poprzednimi koncertami z tej trasy). Trudno jednak oczekiwać jakichkolwiek zaskoczeń po przedstawieniu, które jest zaplanowane z najdrobniejszymi szczegółami i które ze względu na swoje liczne efekty specjalne po prostu musi takie być. Setlista mocno radowała moje serce i zdecydowanie bardziej trafiała w mój gust niż ta z mojego poprzedniego koncertu Rammsteina, w Gdańsku. Właściwie nie było w niej żadnego utworu, którego bym nie lubiła, albo który uważałabym za zapychacz. Obawiałam się, że otwierający koncert „Was ich liebe” wypadnie blado w porównaniu z przejściem nad publicznością i mocarnym „Sonne” z Gdańska i… no fakt, wypadł trochę blado, ale też koncepcja była inna. W Gdańsku postawiono na mocne uderzenie od początku, teraz natomiast na stopniowanie emocji. Uderzenie nastąpiło przy drugim utworze, marszowym „Links 2, 3, 4” z cudownie wydłużonym intro. Na wieżach ustawionych na płycie rozwinęły się czerwone flagi z logo R+ i wtedy naprawdę się zaczęło.
If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.

O ile przy „Was ich liebe” można było jeszcze siedzieć, o tyle przy „Links…” już nie powinno się. Tymczasem wszyscy siedzieli… Nie wiem, może ja po prostu nie rozumiem trybun, ale jak w ogóle można siedzieć na Rammsteinie? Jak można usiedzieć? Po tym koncercie wiem już na pewno – nienawidzę trybun. Wprawdzie ludzie się ruszali, tupali nogami i nawet machali głowami, ale to naprawdę nie to samo. Na schodach nie można było stać, a ja nie chciałam po raz kolejny wysłuchiwać, że komuś zasłaniam, więc zacisnęłam zęby. Noga nie przestała mi chodzić przy kolejnym utworze, „Tattoo”, który razem z „Was ich liebe” jest moim ulubionym niesinglowym kawałkiem z nowej płyty.
If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.

Emocje nieco mi opadły na „Sehnsucht” i „Zeig dich”, na które nie czekałam aż tak bardzo, ale po chwili wróciły za sprawą „Mein Herz brennt”, które zawsze chwyta mnie za serce. I tu była pewna aranżacyjna niespodzianka – po pięknym wstępie i tytułowych słowach, gdy powinna już wejść muzyka na całego, nastąpiła cisza. Dosłownie, jakby ktoś nagle odłączył prąd. Spodziewasz się wybuchu, a tu zonk. Ale w tym show nie ma miejsca na błędy czy przypadki – to wszystko zostało zaplanowane. Po prostu trzeba było trochę poczekać i policzyć do trzech. Tak jak mówiłam – stopniowanie napięcia.
If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.

Po „Mein Herz brennt” Till zniknął ze sceny, by po chwili zaprezentować na scenie nową inscenizację. Utwory Rammsteina dzielą się bowiem na takie, które są po prostu wykonywane, oraz te, którym towarzyszą jakieś rekwizyty lub choreografia. Do grona tych drugich dołączył właśnie „Puppe” za sprawą ogromnego wózka z przerażającą lalką o twarzy zastygłej w niemym krzyku, która podczas refrenu staje w płomieniach. Wokalista natomiast nosi na głowie kamerę, z której obraz przesyłany jest na telebim, więc można zobaczyć i członków zespołu z nieco innej perspektywy, i samą lalkę, która w inny sposób jest ciężko widoczna. I o ile z mojego miejsca miałam raczej kiepski widok na scenę, o tyle akurat wnętrze wózka widziałam lepiej, niż bym się spodziewała. Pod koniec utworu na scenę i publiczność zostaje wystrzelona wielka ilość czarnego jak smoła konfetti, wyglądającego niczym popiół. To chyba najbardziej złowrogi i dramatyczny moment koncertu.
If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.

Napięcie rozładowuje „Heirate mich” i „Diamant”, po którym następuje prawdziwa bomba energetyczna – „Deutschland”, ale nie takie zwykłe, z płyty. Zanim ono, najpierw pojawia się doskonały remix, autorstwa Richarda Z. Kruspe. I tu była dla mnie niespodzianka (jednak nie przygotowałam się w 100 procentach). Podczas tanecznej wersji piosenki na scenie pojawiają się Oliver Riedel, Paul Landers, Christian Lorenz i Christoph Schneider, ubrani w kombinezony z odblaskowymi elementami i… wykonują numer taneczny. Tak tak, to normalne choreo, ale oczywiście przyprawione Rammsteinowym humorem. Impreza na całego. Wysoko nad nimi, za DJką staje sam autor remiksu, ale niestety z mojego miejsca nie miałam prawa go dojrzeć (ale co ciekawe dojrzał go mój aparat). Dopiero gdy kończy się remix, następuje właściwa wersja utworu, chociaż bardzo żałuję, że pozbawiona elektronicznego intro. Ale dalej moc „Deutschland” powala i nie mogę odżałować, że grzałam wtedy ławkę.
If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.

Po „Deutschland”, podobnie jak na płycie, pojawia się „Radio”, a dalej „Mein Teil” ze znaną inscenizacją w postaci kotła, w którym gotuje się Flake i który podpala Till. Po zakończeniu utworu, gdy Till kłania się publiczności, Flake podbiega do niego od tyłu i spycha go ze sceny. I choć doskonale wiadomo, że to wszystko część spektaklu, zabawa jest znakomita. Po chwili następuje kolejna bomba – przepięknie rozpoczynające się od przyspieszającego intro „Du hast”. Publiczność ryczy, a ja w tym momencie naprawdę przypominam sobie końcówkę lat 90-tych, czasy podstawówki i Vivę, i myślę sobie, że nie przyszłoby mi wtedy do głowy, że ponad 20 lat później, będę wykrzykiwać z kilkoma tysiącami innych osób tekst tej pieśni na stadionie. Utworowi towarzyszą wybuchy ognia przed sceną i na niej samej, podczas „ja” i „nein”, podobnie jak w Gdańsku, a podczas tzw. middle bridge muzycy ponownie wykorzystują ciszę i pozwalają publiczności śpiewać (albo raczej wykrzykiwać) a capella. Swoją drogą to niesamowite, jak przy takim hałasie, jaki generują, potrafią w jednej chwili zamilknąć i przejść do totalnej ciszy. Pod koniec utworu Till chwyta za ogniową broń (nie znam się na broni, widziałam taki kształt w telewizji, ale nie potrafię go do niczego przyrównać) i wystrzeliwuje w powietrze flarę, natomiast z głównej sceny w kierunku wież z głośnikami lecą kolejne pociski ognia, które wyglądają jakby odbijały się od wież i z powrotem wracały na scenę. Na koniec instalacja z głównej sceny i wieże w tym samym momencie kilkukrotnie zioną w górę ogniem, rozświetlając cały stadion. Totalne szaleństwo. Przy tym całym pirotechnicznym przedstawieniu, te kilka ogni podczas refrenu, to nic, chociaż nawet takie „małe” ogienki czuję na policzkach z mojego miejsca. Właśnie do takich rzeczy potrzebny jest stadion.
If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.

Podczas kolejnego utworu, mojego ukochanego „Sonne” nie ma już żadnych ograniczeń – scena po prostu zionie ogniem.
If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.

Na wyciszenie zespół serwuje „Ohne dich” i kiedy znika ze sceny, część publiczności udaje się do wyjścia, a część nie może uwierzyć, że to już koniec (i słusznie, bo to wcale nie jest koniec). Ale dzięki temu, trybuny w końcu podnoszą się ze swoich miejsc, więc resztę koncertu mam wreszcie okazję się trochę poruszać. Tymczasem panowie po prostu potrzebują nieco odsapnąć i muszą mieć chwilę, żeby dostać się na małą scenę, umieszczoną wśród publiczności. Tam, razem ze swoim supportem w postaci Duo Jatekok, wykonują spokojną wersję „Engel”, jedynie przy akompaniamencie fortepianu. Partię gwizdaną zastępuje mruczenie członków zespołu, a w refrenie pałeczkę przejmuje Richard. Na telebimie zaś wyświetla się tekst piosenki, niczym w karaoke, więc nawet jeśli ktoś go nie zna, i tak może śpiewać. Powrót na główną scenę następuje w iście Rammsteinowym stylu – na pontonach, które płyną przenoszone przez publiczność. W tym momencie, tradycyjnie, na ponton trafia polska flaga, którą okrywa się Paul Landers. Pojawia się też inna – tęczowa flaga LGBT – która w rękach członków zespołu staje się deklaracją poparcia dla tego środowiska, co zostaje nagrodzone gromkimi brawami. Wysiadających z pontonu kolegów wita na scenie Till i napis „Wilkommen”. W taki zgrabny sposób zespół przechodzi do kolejnego punktu programu, dyskotekowego „Auslandera”. Patrząc na setlistę wydawało mi się, że to dziwne połączenie, ale dzięki inscenizacji z pontonami i powitaniem, wszystko nabrało sensu.
If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.

„Auslander” z kolei w bardzo naturalny sposób przechodzi w „Du riechts so gut”, a następnie wchodzi „Pussy” i tym razem metalowy, wielki sztuczny penis-armata, działa! Wreszcie mam okazję to zobaczyć! W tym momencie cała płyta pokrywa się białym konfetti.
If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.

Po „Pussy” zespół znika na chwilę, by pojawić się jeszcze na dwa numery. „Rammstein” oraz kończący show „Ich will”, podczas którego słychać tak głośne wybuchy ognia, że niemal zagłuszają muzykę. Gdy panowie znikają ze sceny, w tle pobrzmiewa jeszcze „Sonne (piano version)”, a publiczność rusza w kierunku wyjścia. I wtedy nagle scena wybucha po raz ostatni. Dopiero to jest znak, że występ naprawdę dobiegł końca.
If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.

Gdy w 2011 roku jechałam na koncert do Gdańska, słyszałam głosy, że to pewnie pożegnalna trasa Rammsteina. Tymczasem zespół wrócił w doskonałej formie, po 10 latach przerwy nagrał świetną płytę i ruszył w najbardziej spektakularne tourne w swojej karierze. To, co zaprezentowali w Chorzowie, to było wielkie show. Doskonała setlista, wspaniałe dekoracje i inscenizacje przy poszczególnych piosenkach, niesamowite efekty pirotechniczne, ogromna moc i energia. Żałuję tylko, że nie dane mi było dojrzeć wszystkiego, co przygotowali. Łudziłam się, że jeśli nie na scenie, to przynajmniej na telebimie zobaczę członków zespołu. Niestety telebim wykorzystywany był chyba tylko w niektórych utworach, a jego umiejscowienie i tak było dla mnie niekorzystne. Okazało się, że najwięcej widzę kiedy używam aparatu i zoomuję, więc zabieranie na koncerty lornetki, gdy ma się miejsce na trybunach, to wcale nie taki głupi pomysł. No i właśnie… te przeklęte trybuny… Nie mogę przeboleć tego, że nie chciały się podnieść wcześniej i wciąż zadaję sobie pytanie: jak można siedzieć na Rammsteinie?


autor: // Last.fm
27.07.2019, godz. 18:55, sobota
Kategoria: Galeria + Relacje

Poprzedni Post
«
Następny Post
»