Albumy 2022

18 czerwca 2023
niedziela, godz. 20:36
Część 1 z 3 w serii artykułów Muzyczne podsumowanie 2022

Co roku stosuję inny podział płyt, co może sprawiać wrażenie chaosu albo wydawać się po prostu dziwne. I chociaż chciałabym się trzymać jakiegoś jednego systemu, to co roku dzieje się tak, że albumy w mojej głowie układają się w inny sposób i w danym roku taki właśnie podział wydaje mi się naturalny. Czasami jest to podział według miesięcy, czasami według gatunków, a czasami po prostu według mojej własnej, subiektywnej opinii. Tym razem płyty podzieliły się jeszcze inaczej – najpierw według liczby wykonawców: na zespoły i solistów, a następnie w obrębie solistów, co w obecnych czasach może być pewnie nieco kontrowersyjne, na projekty damskie i męskie. Ponieważ w zestawieniu znalazła się jedna osoba niebinarna (a przynajmniej jedna, o której wiem), starałam się jak najmniej nawiązywać do płci i w końcu skupiłam się na brzmieniu głosu: mamy więc głosy kobiece i męskie (choć kilku wykonawców nie śpiewa, ale akurat oni, według mojej wiedzy, osobami niebinarnymi nie są). Mam nadzieję, że taki podział nikogo nie urazi.


KOBIECE GŁOSY

Tove Lo – “Dirt Femme”
Nigdy wcześniej nie słuchałam specjalnie Tove Lo, a tym razem coś zaskoczyło. Nie jest to wprawdzie objawienie, które wbiło mnie w fotel, ale odkryłam dwie rzeczy – podoba mi się jej głos (ale tu się trzeba trochę wsłuchać – w słuchawkach brzmi lepiej), a “Dirt Femme” to bardzo fajna, popowa płyta. Po prostu. Bez zadęcia, przebojowa, ale nie męcząca i niebanalna, dobrze wyprodukowana i dobrze zaśpiewana, taka, która po prostu sprawia radość. Do radia, i do klubu. Sporo tu tanecznych numerów i ejtisowych perkusji, ale wszystko brzmi nowocześnie i nic nie jest przekombinowane. I do tego teksty – czasem słowa zupełnie przeze mnie przelatują, ale te chciały żebym je usłyszała. Warto się wsłuchać chociażby w “Grapefruit” czy w bardzo wprost napisaną “Suburbię”, które poruszają naprawdę aktualne problemy,  takie. z którymi wiele osób może się identyfikować. Dla mnie “Dirt Femme” to płyta uniwersalna, która będąc łatwo przyswajalną pozostaje przy tym interesująca.
Lubię za:
„No one dies from Love”
„Grapefruit”
„Call on me”
„Attention Whore”
If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.


Taylor Swift – “Midnights”
Taylor znów ląduje w moim zestawieniu. Czyżbym zaczynała ją… lubić? Na pewno przyglądam jej się z zaciekawieniem i drodze, jaką przeszła od gwiazdki country po gwiazdę pop. Taylor, jak przystało na prawdziwą gwiazdę pop, zmienia się, ale w przeciwieństwie do nich ani nie podąża ślepo za trendami, ani na siłę nie próbuje kreować nowych. Ona zmienia się tak, jak każdy z nas, tak zwyczajnie, po ludzku, a wraz z nią zmienia się jej muzyka. Ewoluuje byłoby tu chyba najlepszym słowem. Bo to jest ciągle Taylor, tylko starsza i w innym momencie życia, a “Midnights” wydaje mi się wypadkową jej poprzednich płyt – “Lover” i “Folklore”/”Evermore”, choć brzmi inaczej niż one. Z jednej strony to płyta wyważona, spokojna, dojrzała, z drugiej – niepozbawiona przebojowości. Rozmarzone, senne dźwięki i ciepłe bity, którymi można się otulić jak kocem przy lampce wina. Jest tu naprawdę wiele różnych inspiracji – dream pop, chill, indie pop, r&b, do tego trochę oldschoolowych syntezatorów, a wszystko połączone tak ładnie i ze smakiem, że tworzy bardzo spójną i przemyślaną całość. Tytuł oddaje ten klimat idealnie. I zarówno on, jak i brzmienie doskonale obrazują tematy, które porusza Taylor. Samotność, wątpliwości, niepewność siebie, ale i dodawanie sobie otuchy, stare miłości, nowe miłości, co by było gdyby… To bardzo romantycznie brzmiąca płyta, która jednocześnie tylko w jakimś ułamku jest o miłości. Przede wszystkim to płyta intymna. Zarówno w warstwie tekstowej, jak i muzycznej i brzmieniowej. Koncept album. Dzieło skończone.
Lubię za:
„Lavender Haze”
„Maroon”
„Bejeweled”
„Karma”
If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.


Lizette Lizette – „Miss Gendered”
Czemu ja wcześniej nie słyszałam o Lizette Lizette? Przecież w tej muzyce jest wszystko, co kocham, a “Missgendered” to już trzecia płyta w dorobku Lizette, więc miałam co nadrabiać.  Muszę przyznać, że trafia do mnie wszystko. Tak więc i “Miss Gendered” (co za gra słów!) przyjmuję w całości, od A do Z, choć w całej dyskografii wydaje się najspokojniejsza i najmniej dynamiczna. Zawiera jednak idealną mieszankę elementów, które uwielbiam – cudowne arpeggia, głębokie basy, chwytliwe melodie, ejtisowe syntezatory i piękny głos Lizette Nordahl, który przypomina podrasowaną Britney Spears. Tu nie ma słabego momentu, nawet jeśli część utworów została zaaranżowana bardzo podobnie. Płyta jest absolutnie przebojowa, zachowując jednak nieco mroczny i alternatywny charakter. Chwyta i za serce, i za jaja, mówiąc kolokwialnie. To, co ją wyróżnia, to na pewno też szeroko pojęta tematyka LGBTQ, Lizette jest bowiem osobą niebinarną. Oczywiście w twórczości Lizette nie jest to nic niezwykłego, ale na scenie dark – synthpop (a Lizette Lizette można było oglądać niedawno na Wave Gotik Treffen) nie jest zbyt częsta. Dla mnie ta płyta to totalny hit, nie mogłam przestać jej słuchać.
Lubię za:
„Cuts”
„Not over yet”
„Scorpio”
If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.


MĘSKIE GŁOSY

Dominik Eulberg – “Avichrom”
Dominik Eulberg to twórca niezwykły. Z jednej strony DJ i producent, z drugiej wykształcony ekolog, który publikował artykuły w czasopismach naukowych, a nawet wydał książkę o mikroorganizmach. W swojej twórczości łączy ze sobą obie pasje tworząc muzykę określaną mianem eco-techno. Nie tylko inspiruje się naturą, ale i potrafi wplatać w utwory jej odgłosy. Na “Avichrom” prezentuje delikatne, minimalistyczne dźwięki, które z jednej strony są intymne, z drugiej przestrzenne. Płyną, suną, są leciutkie i ulotne niczym wiatr. Układają się w niezobowiązujące melodie, które muskają ucho. Bardzo przyjemna, ciepła płyta, przy której można się odprężyć.
Lubię za:
„Schwarzhalstaucher”
„Blaumeise”
„Purpurrheier”
If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.


Grabbitz – “Time isn’t real”
Słuchając cudownego “Someone else” nagranego wspólnie z Rezz byłam święcie przekonana, że to ona odpowiada za produkcję, a Grabbitz daje jedynie wokal. Jednak po przesłuchaniu “Time isn’t real” wcale nie jestem już taka pewna. Ta płyta brzmi świetnie i czuć w niej ducha “Someone else”. To coś, czego naprawdę nie jestem w stanie z niczym porównać, bo nie sądzę, bym słyszała coś, co brzmi podobnie. Z jednej strony ma rockowego zadziora i sam Grabbitz wygląda raczej na “pana z gitarą”, z drugiej pierwsze skrzypce gra tu elektronika, a utwory momentami mają wręcz dyskotekowy klimat. Jest tłusto i na bogato. Produkcja jest duża i spektakularna. Słychać tu dużą finezję i pomysłowość, bez ograniczeń. Mam wrażenie, że został tu zrealizowany każdy, nawet najbardziej szalony dźwiękowy pomysł, a został zrealizowany tak, że wszystko świetnie się ze sobą klei. Zarówno gitary, jak i bity, zarówno śpiew, jak i melorecytacja. A wśród tych wszystkich nieoczywistych dźwięków i smaczków znajdują się całkiem chwytliwe piosenki. Po przesłuchaniu tej płyty ma się ochotę zetrzeć pot z czoła od nadmiaru wrażeń, ale warto.
Lubię za:
„Pigs in the Sky”
„The Ugly”
„RIP”
„Pain Killer”
If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.


Soman – “Vision”
Czasem mam ochotę posłuchać czegoś z szeroko pojętego nurtu dark electro, ale bez wokalu, i wtedy z pomocą przychodzi Soman. Nazwę znam od lat, ale tak naprawdę dopiero teraz zaczęłam słuchać. Chociaż płyta “Nox” podoba mi się bardziej od “Vision”, to nie jest to muzyka, w której należy szukać melodii i w której należy się skupiać na melodii. Tutaj liczy się brzmienie. Tłuste bity, ciężka elektronika, przesterowane kicki, mocny bas, motoryka – to wszystko tutaj jest. Dobre i do pracy, i do tańca.
Lubię za:
„Vision”
„Generation”
„Now Listen”
„Kallisto”
If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.


Faderhead – “Years Of The Serpent”
Właściwie miałam tylko jeden moment, gdy słuchałam Faderhead – gdy ładnych kilka lat temu wybierałam się na koncert. W głowie zostało mi niewiele, ale “Dirtygrrrls/Dirtybois” na stałe zamieszkało na mojej playliście. Zapamiętałam Faderhead po prostu jako jednego z licznych wykonawców szeroko pojętego dark electro. Jedynym, co go wyróżniało, było wplatanie gdzie nigdzie elementów muzyki klubowej, właściwych mainstreamowi. Wtedy uważałam to za nieco tandetne, teraz w ogóle mi to nie przeszkadza. Ostatnio Spotify trochę mi przypomniał o istnieniu Samiego Marka Yahyi, a wszystko za sprawą albumu “Years of the Serpent”. I powiem tak – tam gdzie zabrakło Combichrista, tam pojawił się Faderhead. Dla mnie ta płyta wypełnia (nieco) wyrwę, która powstała po przejściu Andy’ego LaPlegui na stronę bardziej metalowego brzmienia. Faderhead cały czas jest delikatniejszy od elektronicznego Combichrista, ale mnie to odpowiada. Na “The Years of the Serpent” jest i moc TBMu, i melodie. To taki trochę ugładzony, przystępniejszy taneczny industrial z pewną dawką przebojowości, ale mimo wszystko ciągle mocna i mroczna rzecz. Znalazło się tu miejsce dla dwóch spokojniejszych utworów, z których jeden nazwałabym nawet balladą. Dla mnie jednak tę płytę definiuje duet “All black everything” i “You can’t sit with us” – to takie dwa utwory, które stanowią dziedzictwo Combichrista.
Lubię za:
„You can’t sit with us”
„All black everything”
„Deal with my Pain”
„Dark Water”
„Where / Far”
If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.


ZESPOŁY

Moderat – „MORE D4TA”
Zastanawiam się czemu ja nigdy nie słuchałam Moderat. Wydaje mi się, że po pierwsze dlatego, że istnienie tria zanotowałam w tym samym czasie, co HEALTH i jakoś jedno z drugim połączyło się w mojej głowie, a HEALTH wydało mi się zbyt krzykliwe. Po drugie zaś odrzuciła mnie okładka ich pierwszej płyty, która tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że to nie muzyka dla mnie. Jedno z drugim zbudowało w mojej świadomości obraz zespołu, grającego agresywną elektronikę, którą można wrzucić na jedną półkę ze wspomnianym HEALTH (o którym wiem równie „dużo”) czy Crystal Castles. I szczerze mówiąc do tej pory nie wiem (jeszcze) jak brzmiały pierwsze płyty, ale najnowsza, „MORE D4TA”, zdecydowanie przypadła mi do gustu i całkowicie zburzyła obraz Moderat w mojej głowie. Ostatecznie jednym z członków zespołu jest Apparat, którego przecież słucham. A więc koniec z bajkami o agresywnej elektronice, której na pewno nie zrozumiem. Ta płyta to elektroniczny miód dla moich uszu. Spokojne, kołyszące dźwięki spod znaku minimal techno to coś, przy czym dobrze mi się pracuje. Do tego odpowiednia dawka melodii i odrobina wokalu i mamy płytę, przy której można zarówno wpaść w trans na koncercie, jak i się skupić podczas pracy czy nauki.
Lubię za:
„Easy Prey”
„Fast Land”
„More Love”
If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.


The Roop – “Concrete Flower”
Chyba najbardziej popowa płyta, jakiej słuchałam w minionym roku. Bardzo pogodna, łatwo przyswajalna i w ogóle po prostu miła. Wprawdzie ciężko tu szukać drugiego parkietowego hitu na miarę “Discoteque”, ale też taka piosenka nie zdarza się często. Jest jednak znane “On Fire”, które przynosi nieco bitu, jest też singlowe “Love is all we need” z dynamicznym refrenem, przy którym można sobie poskakać, jest też nieco szalone “Let’s get naked”. Można się i pokiwać, i potupać nóżką. Wszystko jest jednak tak skomponowane, by nie było zbyt napastliwe, by mogło sobie grać zarówno w tle, jak i na pierwszym planie. Bity są ciepłe i otulające, melodie wpadające w ucho, ale nie męczące, elektronika mocno obecna, ale nienachalna. Bardzo ładnie to wszystko brzmi i przyjemnie słucha się wszystkich, drobnych smaczków. To płyta uniwersalna, lekka, skomponowana tak, by mogła się podobać każdemu, ale unikająca banału.
Lubię za:
„Discoteque”
„On Fire”
„Love is all we got”
„Let’s get naked”
„Wabi Sabi”
If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.


Priest – „Body machine”
Być może trochę naciągam fakty, bo bardzo możliwe, że zaczęłam świadomie słuchać tej płyty dopiero w 2023 roku, ale wcześniej Spotify podrzucał mi pojedyncze kawałki i właściwie każdy z nich wydawał mi się interesujący. Teraz już wiem, że generalnie Priest jest interesujący i zdecydowanie warto przyglądać się ich poczynaniom. Moją uwagę zwrócił przede wszystkim utwór otwierający najnowszy album – “A Signal in the Noise” – będący kawałkiem bardzo porządnego synthwave’u z mocną partią perkusji. Ale mimo takiego początku i neonowej okładki, nie można powiedzieć, że na “Body machine” dominuje nostalgia za latami 80. Owszem, jest jeszcze świetny “Phantom Pain”, lekki i taneczny “Nightcrawler” i “Perfect Body Machine” nawiązujący do ejtisowego hip hopu, ale już “Ghost writer” i “Hell awaits” puszczają oczko w stronę EBMu (przynajmniej rytmicznie). A więc z jednej strony neonowy klimat sprzed prawie 40 lat i dużo melodii, z drugiej rytm i nieco mroku. Ciekawa i ciężka do zaszufladkowania płyta.
Lubię za:
„A Signal in the Noise”
„Phantom Pain”
„Nightcrawler”
If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.


White Lies – “As I Try Not To Fall Apart”
Chyba powtarzałam już nie raz, że na przestrzeni lat bardzo polubiłam White Lies. Po początkowym zachłyśnięciu się “To lose my life” debiutancka płyta nie spełniła moich oczekiwań, ale z czasem zrozumiałam, że White Lies to nie jest dla mnie “zespół piosenek”. To jest “zespół płyt”. I tak jak generalnie nie lubię muzyki, opierającej się na gitarach, tak tutaj całość bardzo do mnie trafia i WH mają u mnie nieskończony kredyt zaufania. Lubię klimat, jaki towarzyszy ich muzyce, po prostu – miks chłodu i ciepła, smutku i radości, refreny, przy których można się wydzierać, niebanalne melodie, wpadające w ucho, ale niekoniecznie za pierwszym razem, mocną sekcję rytmiczną i gitary wspierane przez syntezatory. Nie oczekuję od nich hitów, oczekuję, że dostarczą mi płytę o określonym brzmieniu, określonej przebojowości, której będzie mi się dobrze słuchało. I tak właśnie stało się z “As I try not to fall apart”. Lubię tę płytę i już. Po prostu. Ten przewrotny zestaw niewesołych tekstów z optymistycznymi, porywającymi melodiami. Słuchałam jej od początku do końca, dodawała mi sił i energii, wprawiała mnie w dobry nastrój.
Lubię za:
„Blue Drift”
„Am I really going to die”
„As I try not to fall apart”
„I don’t want to go to Mars”

If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.


Rammstein – “Zeit”
Przyznam, że zaskoczyła mnie wiadomość, o pracach nad kolejną płytą, gdy kurz po “zapałce” jeszcze nie opadł (ok, ok, 3 lata to całkiem zdrowy odstęp, ale w pewnym wieku te 3 lata śmigają jak rok). Było to oczywiście pozytywne zaskoczenie, ale przemieszane nieco z obawą, czy Rammstein zdoła utrzymać poziom. Przypominam, że poprzednia płyta to u mnie absolutny Rammsteinowy top. No i co? Utrzymał. Udało im się. Mam kolejną płytę, której słucham od A do Z. Mało tego, płytę, której tematem przewodnim jest to, o czym i ja myślę od jakiegoś czasu. Właśnie – czas, który przemija. Słychać to przede wszystkim w singlowym “Zeit” i w przecudownym, majestatycznym, zamykającym płytę “Adieu”. Nie trzeba nawet znać niemieckiego, by dokładnie rozumieć o czym Till śpiewa w refrenie. Przemijanie potraktowane jest jednak nie tylko w sposób refleksyjny, ale i mniej poważnie, w singlowym “Zick Zack”. Ostatecznie Rammstein nie byłby Rammsteinem, gdyby nie puścił do słuchaczy jakiegoś oczka. A więc mamy tu – ponownie – to, co w ich muzyce najlepsze: przebojowe refreny, mocne brzmienie i zadziorne teksty. Czasem jest poważnie i patetycznie, czasem porywająco i tanecznie. I cóż z tego, że “Zeit” brzmi jak potomek “Ohne Dich”, a “Meine Tranen” przypomina “Mutter” (a może celowo, bo w tekście matka też się pojawia?) Jest za to “Armee der Tristen”, które nie przypomina niczego i od pierwszych dźwięków przyprawia mnie o dreszcze. Słucha mi się tej płyty znakomicie i zazwyczaj słucham jej od początku do końca.
Lubię za:
“Armee der Tristen”
„Adieu”
„Giftig”
„Schwarz”
If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.

Inne artykuły z tej serii:


autor: // Last.fm
18.06.2023, godz. 20:36, niedziela
Kategoria: Płyty

Poprzedni Post
«
Następny Post
»