UL/KR – „UL/KR”

14 października 2012
niedziela, godz. 21:21

Słyszałam o tej płycie od późnej zimy a gdy na moim laście projekt UL/KR przez przypadek został wykonawcą miesiąca (tak się kończy udostępnianie komputera innym osobom), poczułam, że nadszedł Ten moment. Czas poznać muzykę gorzowskiego duetu Błażeja Króla i Maurycego Kiebzaka.
Początkowe dźwięki i nagle – objawienie! Brak słów. Ta płyta nie brzmi polsko. Następnie skojarzenia to Jamie Woon, tylko w wydaniu bardziej Lo-Fi niż soulowym. Ale nieeeeee, gdzie tu Jamie? Tego nie da się tak prosto opisać czy przyrównać do kogoś innego. Tu jest tyle dźwięków i pejzaży, że można pisać i pisać a i tak nigdy nie ujmie się całości. Niesamowitą siłą tej muzyki jest właśnie niejednoznaczność i wielość…. wielość wszystkiego przy jednoczesnym minimalizmie.
Album jest wypełniony fascynującymi, choć nie zawsze ładnymi i miłymi dla ucha dźwiękami. Wokale, wydawałoby się tak proste i nie prezentujące jakichś wybitnych umiejętności, brzmią fascynująco. Z każdym kolejnym przesłuchaniem stają się coraz bardziej przejmujące. Tekstów tradycyjnie nie rozumiem, ale nie przeszkadza mi to, bo niebanalne zestawienia słów, ich wieloznaczność i mnogość interpretacji wciągają mnie w ten zagadkowy, elektroniczny świat („Lecę słoniem w porcelanę Twych rąk” – liryczny majstersztyk!).
Muzyka nie jest łatwa. Jest jak tajemniczy ogród, pełen ostów, kolców i mięsożernych roślin. Lub jak zimna, nieprzyjazna planeta, do której nie dociera światło słoneczne, ale którą od czasu do czasu rozświetla spadająca gwiazda lub jakaś zorza polarna. Z jednej strony nie do końca wiesz czy chcesz tu być, bo nie jest przyjemnie, jest ci zimno, czujesz się samotny i chciałbyś, żeby ktoś cię objął. Po jakimś czasie przyzwyczajasz się jednak do tego uczucia i już nie chcesz uciekać. Nie chcesz wracać do swojego zwyczajnego, przyziemnego świata, bo tam jesteś jednym z wielu a tu czujesz się wprawdzie malutki, ale w jakimś sensie wyjątkowy. Wolisz zostać sam, ale za to w tej magicznej krainie, która trzyma cię swoją magnetyczną siłą.
„Po tak cienkim lodzie” (utwór, który chyba najbardziej kojarzy mi się brzemieniem z Jamiem Woonem) uzależnia i hipnotyzuje. „Słodko tak” niemal porywa. „Brodzę” zachwyca i ściska w gardle. „V” to majstersztyk elektronicznych eksperymentów spod znaku Lo-Fi i witch house’u. „Ruiny” powalają melodią, tekstem, brzmieniem i dźwiękami.
Płyta nie chwyta za serce, nie sprawia, że kochasz ją piękną, niewinną i czystą miłością. To jest miłość bez happy endu, opierająca się raczej na powolnym uzależnieniu niż jakichś pięknych i wzniosłych uczuciach.
Ta płyta cię nie przytula, nie prawi komplementów, nie pieści, nie łasi się ani nie wdzięczy. Ona cię wchłania, powoli, bez pośpiechu. Z każdym kolejnym przesłuchaniem stajesz się coraz bardziej jej własnością. Więc nie myśl, że jest twoja. To ona posiada ciebie i pozwoli ci odejść dopiero wtedy, gdy sama tak zdecyduje. Łączy was toksyczny związek. Bez niej czujesz się nieszczęśliwy, tęsknisz za nią, czujesz, że musisz z nią być i słuchać jej melodii i słów. Gdy jednak jej słuchasz, nie czujesz pełni szczęścia. Czujesz chwilowe zaspokojenie i jednocześnie od razu chcesz więcej i więcej, aż pojawiają się wyrzuty sumienia. Zupełnie jak po zażyciu narkotyku – gdy głód na chwilę zostaje zaspokojony, zaraz przychodzi poczucie winy, że jesteś tak bezwolny i bezbronny. I jednocześnie niepohamowana ochota na kolejne spotkanie.
Płyta jest króciutka (nie trwa nawet 25 minut), ale to wystarczy by ukazać całkiem spory fragment magii. By pokazać bogactwo dźwięków i minimalizm jednocześnie.
I teraz ręce precz od Fruity Loopsa.
Żeby nagrać fascynującą płytę wystarczy mieć talent i pomysł. Koniec kropka.

If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.


autor: // Last.fm
14.10.2012, godz. 21:21, niedziela
Kategoria: Recenzje, Płyty

Powiązane wpisy

Poprzedni Post
«
Następny Post
»