Dania – nowa Szwecja

14 maja 2011
sobota, godz. 15:48


Na temat Danii wiem 2 rzeczy: wiem, gdzie leży i wiem jak wygląda jej flaga. A co z duńską muzyką? Pomyślmy: cukierkowy dance z drugiej połowy lat 90tych – vide Aqua, cukierkowy pop XXI wieku – vide Alphabeat. No i Czesław Mozil. W ciągu ostatniego półtora roku poznałam jednak trzy niesamowite wokalistki, które zrobiły na mnie naprawdę duże wrażenie i z których każda pochodzi właśnie z Danii. Tym samym zmieniło się nieco moje spojrzenie na tamtejszą muzykę. Czyżby Dania miała się stać nową Szwecją?

OH LAND
Kobieta z rogami jelonka. I kobieta desperacko przytulająca się do mężczyzny z głową ryby. Jak można nie ulec jej urokowi? Wiedziałam, że płyta z taką okładką musi być niesamowita, i nie pomyliłam się. Przede wszystkim doskonale słychać na debiutanckim krążku Oh Land „Fauna”[2008] fascynację Bjork. Ba, dla mnie Oh Land to właśnie taka duńska odpowiedź na panią Guðmundsdóttir, tylko w cieplejszym, łagodniejszym i ładniejszym, zarówno muzycznie jak i wizualnie, wydaniu. Zresztą sama Nanna Oland Fabricius, ukrywająca się pod pseudonimem Oh Land, przyznaje się do obsesyjnego słuchania krążka „Homogenic”. Jednocześnie jednak wśród inspiracji wymienia także Kraftwerk i Beatlesów. Córka śpiewaczki operowej i teatralnego organisty początkowo planowała karierę baletnicy, by nie podążać drogą, którą wybrali rodzice. Chcąc nie chcąc dorastała jednak wśród dźwięków muzyki klasycznej zarówno dzięki rodzicom, jak i własnej pasji do tańca. Poświęciła tej pasji 10 lat życia, wyjeżdżając nawet w wieku 15 lat do szkoły tanecznej w Sztokholmie. Marzenia o przejściu na zawodowstwo przekreślił jednak poważny uraz kręgosłupa. Nagle świat Nanny się zawalił. Nie wiedziała co zrobić ze sobą i ze swoim życiem. Jednak dzięki temu dotarło do niej, że tak naprawdę tańczyła dlatego, by wyrazić to, jak odczuwa muzykę. Teraz postanowiła wyrażać to za pomocą głosu, tekstów i melodii. Celem, jaki przed sobą stawia, jest brzmieć jak z 2050 roku przy jednoczesnym zachowaniu klasycznych korzeni. I trzeba przyznać, że póki co realizuje go śpiewająco. Album „Fauna” to producencki, dźwiękowy, melodyjny i wokalny majstersztyk. Można słuchać tej płyty setki razy i wciąż odkrywać nowe smaczki. A to ukryty w tle chórek, a to ciekawa przeszkadzajka. Słychać tu i bardzo mocno przetworzoną elektronikę, i jednocześnie masę klasycznych instrumentów. To delikatna muzyka pobrzmiewająca wśród skał, na jałowej ziemi, oparta o budowę utworów klasycznych – bez wyraźnego podziału na zwrotki i refreny. Bity są połamane, kanciaste, chropowate. Perfekcyjnie łagodzą je słodkie wielogłosy Nanny, dzwonki i harfy. Oh Land jawi się niczym krucha i delikatna nimfa, na bezludnej, groźnej wyspie, zakochana w mężczyźnie – rybie, który nigdy nie będzie w stanie odwzajemnić jej uczuć, i mająca świadomość beznadziejności swej sytuacji. Cudowna jest ta kolczasto – eteryczna kraina ballad rodem z przyszłości. Kraina Oh Land, bo tak mówi o swoim pseudonimie sama Nanna, którą wciąż chce się zwiedzać i poznawać. „Fauna” to jedna z najdziwniejszych i najwspanialszych płyt, jakie słyszałam. Z jednej strony niesamowicie skomplikowana, a z drugiej z łatwością podbijająca serce. Nanna nie zamierza jednak spocząć na laurach i wciąż prze do przodu. Przeprowadziła się do USA, gdzie w marcu doczekała się debiutu fonograficznego. Nie poszła na łatwiznę i w przeciwieństwie do wielu artystów, których debiut za oceanem jest nieco tylko odświeżonym powtórzeniem debiutu z rodzimych stron, nagrała zupełnie nowy materiał, który w całości powstał już w Stanach. Inspirowało ją przede wszystkim nowe otoczenie i klimat Nowego Jorku, w którym zawsze słychać policyjne syreny. I człowiek, jego natura i zachowania. Ostatnie nagrania: ekspresyjny „Sun of a gun”, ciepłe, niemal radiowe „White nights” czy dość przystępne „Wolf and I” przynoszą rewolucję w jej dotychczasowej twórczości i dowodzą, że Oh Land ma jeszcze wiele do pokazania. Z niecierpliwością czekam na kolejne perełki.
If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.

If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.

 

MARIA TIMM
Nie do końca pamiętam, jak trafiłam na Marię Timm, ale bardzo możliwe, że dzięki Oh Land. Byłam ciekawa czy ktoś może stanowić dla Nanny konkurencję. Maria wykonuje nieco inną muzykę od poprzedniczki, ale jest równie ciekawa. Także w przypadku Marii muzyka nie była pierwszym wyborem życiowej drogi. Owszem, zainteresowała się nią w wieku 7 lat, ale później priorytetem stało się aktorstwo i teatr. Ostatecznie jednak dostała się do szkoły na kierunek muzyczny, gdzie nauczyła się grać na basie i nie potrafiła już przestać. Odtąd, jak sama twierdzi, zaczęła żyć muzyką i oddychać muzyką. Współpracowała z wieloma zespołami, m.in. The Broken Beats i Marybell Katastrophy, z którymi zdobywała doświadczenie sceniczne. W końcu, po rozstaniu z jednym z nich zapragnęła kariery solowej. Debiutancki krążek „The Plan” [2009] tworzyła wspólnie z obecnie już byłym partnerem – Andersem Bollem. To jego zasługą jest użycie tak dużej ilości elektroniki – gdyby to zależało tylko od Marii, fanki Niny Simone, Johnny’ego Casha i Dr Johna, krążek byłby bardziej rock’n’rollowy w tradycyjnym tego słowa znaczeniu.
Porównując Marię z Oh Land przede wszystkim należy powiedzieć, że jej twórczość jest zdecydowanie żywsza i mniej eteryczna. Również można ją określić mianem nieco dziwnej, ale jest to inna dziwność. Ostrzejsza, bardziej brudna i brzydsza. Maria jest rozczochrana, ale jednocześnie wygląda jak niewinna nastolatka. Najczęściej można ją zobaczyć w bardzo zwykłym ubraniu i bez makijażu. Dziewczyna z sąsiedztwa z gitarą.
Nad płytą unosi się bardzo delikatny folkowy klimat, z wieloma elektronicznymi odniesieniami. Całość można określić mianem alternatywnego popu – chwytliwego, zadziornego, momentami surowego a czasami porywającego do tańca, takiego z rockowym pazurem. Mimo wielu pochlebnych recenzji i licznych koncertów marzenie Marii, by móc żyć tylko z muzyki wciąż jest trudne do zrealizowania i artystka nieraz z trudem wiąże koniec z końcem. Nie poddaje się jednak i tworzy dalej. Mówi, że jej następny krążek będzie się różnił od debiutu. Pracuje nad nim zupełnie sama, więc tym razem klawiszy będzie mniej, podobnie jak melodyjnych popowych refrenów. Zapowiada się bardziej gitarowo i rockowo.
If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.

If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.

 

FALLULAH
Z kolei trzecią Dunkę – Fallulah – poznałam dzięki Marii Timm i długo żyłam w nieświadomości, że z całej trójcy jest ona w naszym kraju najbardziej znana. Mało tego, jako jedyna wydała płytę w Polsce. Podobnie jak Oh Land, Maria Apetri – bo tak brzmi prawdziwe nazwisko tej interesującej wokalistki – ma taneczną przeszłość. Część dzieciństwa spędziła podróżując po Europie Wschodniej i Bałkanach z grupą taneczną Crihalma, założoną przez jej rodziców. Choć była wówczas za mała, aby do niej dołączyć, zaszczepiło to w niej miłość do tańca, a dorastanie w otoczeniu bałkańskiej kultury miało ogromny wpływ na jej muzykę. Beztroskie dzieciństwo skończyło się, gdy Fallulah miała 9 lat – zmarł wówczas jej ojciec. To również ukształtowało ją jako artystkę i napiętnowało jej twórczość smutkiem. Przygoda z tańcem trwała jednak nadal i to do tego stopnia, że w wieku 21 lat Fallulah przeniosła się do Nowego Jorku żeby rozpocząć naukę w osławionym u nas, dzięki You Can Dance, Broadway Dance Center. Niestety problemy finansowe zmusiły ją do powrotu do Danii, gdzie ostatecznie skupiła się na muzyce, tańcząc już tylko podczas własnych koncertów.
Utwory na debiutancki krążek Fallulah „The Black Cat Neighbourhood” [2010] powstawały przez lata, tak więc gdy nadarzyła się okazja by nagrać płytę, wystarczyło tylko zrobić selekcję. Jak to jednak w takich przypadkach często bywa wybór kilkunastu najodpowiedniejszych piosenek zmieniał się nieraz. Ostatecznie zdecydowano się na 12, które zostały nagrane w niecałe 2 miesiące. Album, zgodnie ze słowami autorki, nie posiada żadnej myśli przewodniej. Fallulah pisze o wszystkim, o czym ma ochotę. Inspiracją dla tekstów były po prostu historie z jej życia – dzieciństwo, samotność, miłość. Choć Fallulah przywiązuje do słów bardzo dużą wagę i chciałaby, by więcej osób ich słuchało, nie da się ukryć, że to jej muzyka przede wszystkim zapada w pamięć. Najbardziej charakterystyczną cechą twórczości Fallulah są mocne nawiązania do bałkańskiego folku. Stanowią one właściwie podstawę jej brzmienia, bogatego w najróżniejsze dźwięki żywych instrumentów, takich jak skrzypce, ukulele, glockenspiel czy flet. Do tego ekspresyjny wokal, który czasem piszczy, czasem skrzeczy a czasem jest po prostu delikatny i przepiękny. Słuchając zwłaszcza wolniejszych utworów można się zakochać w głosie Fallulah. Folkowe brzmienie uzupełniają masywne bębny oraz klaskanie. Fallulah lubi melancholijne melodie z tanecznym rytmem. Jest wielu muzyków, których podziwia, ale nikim szczególnym się nie inspiruje. Uważa, że każdy artysta powinien przede wszystkim zajrzeć wgłąb siebie i zastanowić się kim jest i co chce robić, zamiast wzorować się na innych. Zapomnijmy zatem o porównaniach do Florence and the Machine czy Bat for Lashes. Co z tego, że Fallulah śpiewa trochę jak Florence Welch a w futrach i pseudo indiańskich malunkach na twarzy wygląda nieco jak Natasha Khan. Maria Apetri tworzy swój własny, prawdziwy, nieco groźny ale i piękny folkowy świat, który warto poznać.

If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.

If you can see this, then you might need a Flash Player upgrade or you need to install Flash Player if it’s missing. Get Flash Player from Adobe.


autor: // Last.fm
14.05.2011, godz. 15:48, sobota
Kategoria: Ciekawi

Poprzedni Post
«
Następny Post
»