Wstyd się przyznać, ale nie miałam pojęcia, że jedno z moich wielkich odkryć i wokalistka, w której totalnie się zakochałam w 2009 roku, wydała płytę. „Franky Knight” ukazało się w grudniu 2011, ale moje pierwsze przesłuchanie miało miejsce dopiero 10-11 miesięcy później.
Zawsze źle znosiłam zmiany, a im jestem starsza, tym jest niestety gorzej. Wciąż słyszę dookoła, że żyjemy w dynamicznym środowisku, w którym nic nie jest stałe, że wciąż trzeba gnać do przodu, rozwijać się, udoskonalać. I najwyraźniej nie przywiązywać.
Zazwyczaj jestem na bakier z nowościami z racji permanentnego braku czasu, ale ponieważ jutro czeka mnie Reise nach Danzig i dostałam cynk o premierze nowej piosenki Rammsteina, postanowiłam sprawdzić co zacz.
Jak zwykle zaczęło się od okładki. Mężczyzna (ujęcie z profilu) odziany na czarno z równie czarnym pióropuszem na głowie (ni to Jamiroquai, ni Natasha Khan) uchwycony w czasie przechadzki po lesie – na ziemi dywan z uschniętych liści, w tle powalone drzewa z powyginanymi we wszystkie strony gałęziami a nad całością unosząca się mgła. Tajemniczo i już trochę jesiennie. Tak wygląda z zewnątrz wyśniona kraina Suego Faults – romantyczna utopia nie z tego świata, która jest wytworem podświadomości Maksa McElligotta, ukrywającego się pod pseudonimem Wolf Gang.
Wyobraźcie to sobie – ciężka pobudka po trzech dniach wolnego, po trzech dniach nic nie robienia. Za oknem ciemno i zimno (co z tego, że sierpień) a w słuchawkach / głośnikach co?
Garnitury i grzecznie ułożone fryzury stają się coraz modniejsze. Obecnie taki styl kojarzy się przede wszystkim z Hurts, ale chłopakom z Mirrors mimo wszystko bliżej wizualnie do Kraftwerk niż do Theo i Adama. Chociaż oba młode zespoły garściami czerpią inspiracje z lat 80tych, stawiając sobie za wzór takie legendy jak …
To będzie taki subiektywny snapshot na temat płyty, która ukazała się już kilka miesięcy temu – dokładnie 11 lutego i od tego czasu stała na mojej półce, czekając na przesłuchanie. Mowa o „Charm School” mojego ukochanego zespołu lat 90tych – Roxette.
No cóż, pierwszy singiel mnie nie zachwycił, może więc dlatego odwlekałam moment wysłuchania całości. W końcu jednak trzeba było się odważyć – ostatecznie do koncertu pozostało coraz mniej czasu. Miałam jakieś oczekiwania w stosunku do tej płyty, choć starałam się nie bujać za bardzo w obłokach.
Rok 2009 jest zdecydowanie moim ulubionym rokiem pod względem muzycznym w pierwszej dekadzie XXI wieku. Był pełen ciekawej muzyki, porywających hitów, doskonałych płyt i interesujących debiutów. Ostatnie lata pokazują jednak, że zadebiutować nie jest wcale tak trudno, prawdziwą zaś sztuką jest się utrzymać na rynku.
Okładka płyty jest jak ubranie – im ktoś lepiej ubrany, tym większą przyciąga uwagę. Wiadomo, że wygląd to nie wszystko i często to, co ładne na wierzchu, wcale nie musi takie być w środku. Nie da się jednak zaprzeczyć, że pierwsze pozytywne wrażenie wzrokowe zachęca do bliższego kontaktu. Dlatego właśnie lubię płyty z ładnymi okładkami.
Lubię Duran Duran. Tak naprawdę dopiero od koncertu w 2006 roku, co do którego nie miałam żadnych oczekiwań a który podobał mi się naprawdę bardzo. Od tego czasu, choć moja znajomość twórczości DD jest cały czas bardzo słaba i ogranicza się właściwie tylko do singli, darzę ich sympatią i co jakiś czas lubię ich posłuchać. Bo melodyjni i rytmiczni.