Cinnamon Chasers

30 września 2009
środa, godz. 21:43

Przemierzając otchłanie Internetu w poszukiwaniu czegoś ciekawego, czegoś co mnie poruszy i co przesłucham więcej niż jeden raz, natknęłam się na Cinnamon Chasers. Okładka albumu „A million miles from home” – zielono niebieski rysunek rodem z bajki – wcale mnie nie zachęciła i zapewne przeszłabym obok niej, nie zwracając na nią szczególnej uwagi, gdyby nie dźwiękowa próbka. Próbka może nie powalająca, ale mająca jakiś przebłysk „tego czegoś”. Do tego stopnia, że zapoznałam się także z najnowszym dziełem CC – „The Elements”.

I w tej chwili, po niemal dobie od pierwszego zetknięcia z nazwą Cinnamon Chasers, mogę powiedzieć, że jest to jedno z moich ciekawszych odkryć ostatnich kilku miesięcy. Pan ukrywający się pod tą nazwą – Russ Davies – mówiąc nieco kolokwialnie, nie urwał się z choinki. Jego ojciec, Dave Davies, i stryj Ray Davies, w 1963 roku założyli grupę The Kinks, która obok The Beatles, Rolling Stones i The Who uznawana jest za przedstawicieli „brytyjskiej inwazji” (z tym, że nigdy nie osiągnęli takiej popularności jak wymienione zespoły). Nazwy można nie znać, ale każdy słyszał chyba kawałek „You Really Got Me” – to właśnie The Kinks. Pomijając jednak godne uznania koligacje rodzinne warto wspomnieć, że Russ to doświadczony DJ, producent i multiinstrumentalista – DJował m.in. w Meksyku, Rosji, USA czy Japonii a jego współpracownikiem jest producent Verve, Youth. Jako swoje największe inspiracje wymienia Giorgio Morodera, Vangelisa i KLF – i wpływy te faktycznie można usłyszeć. Muzyka Cinnamon Chasers jest lekka, przestrzenna, płynąca, często niemal filmowa. Russ sam zresztą mówi, że jako fan science fiction, tworzy bardziej „kosmicznie” i „nieziemsko” od takich wykonawców jak Junior Boys czy Royksopp, do których CC jest porównywane. Podkreśla także, że jego projekt ma dwa oblicza – jedno jest uczuciowe i rozmarzone (i taką właśnie emocjonalną podróżą jest płyta „A million miles from home”), drugie zaś powoduje, że nogi same rwą się do tańca. Co za tym idzie, część utworów CC doskonale nadaje się na parkiet, jednak jednocześnie niemal w każdym czuć pewną dozę melancholii. To wypadkowa pomiędzy przystępnym brzmieniem a niszową, undergroundową elektroniką. Czasem to bardziej piosenkowy elektroniczny pop (większa część „A million miles from home), a czasem bardziej kosmiczna, epicka muzyka instrumentalna („The Elements”). Oprócz fajnych bitów, od których Russ rozpoczyna komponowanie, ciekawej elektroniki, momentami przywodzącej na myśl lata 80te, jest jeszcze coś – melodyjność. Nie zawsze jest to dająca się zanucić melodia, ale raczej zbiór dźwięków, które po złożeniu w całość dają efekt melodyjności. Ta muzyka jest po prostu ładna. Ładna i taneczna zarazem (w większości taneczna ;-)). I w dodatku wciągająca.

P.S.
Uważajcie czego słuchacie bo autor może Was wytropić i poprosić o znajomość 😉


autor: // Last.fm
30.09.2009, godz. 21:43, środa
Kategoria: News, Ciekawi

Poprzedni Post
«
Następny Post
»