2. Lykke Li – „Wounded rhymes”
Bardzo długo czekałam z przesłuchaniem tego krążka. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale tak właśnie było. Słyszałam wcześniej o nim tylko tyle, że jest zupełnie inny od debiutu Lykke i utrzymany jest bardziej w konwencji „Get some”. W końcu do naszego pierwszego spotkania doszło nocą w busie mknącym z Wrocławia do Łodzi po koncercie George’a Michaela. I choć słuchałam bardzo cicho, od początku wiedziałam jedno. Znam ten album. Znałam go zanim go wysłuchałam po raz pierwszy. Okazało się, że Lykke podczas koncertu w Łodzi pod koniec 2010 roku zaśpiewała dużo premierowych utworów a ja pamięc do melodii mam dobrą. Dlatego płyta nie była w stanie zaskoczyć mnie absolutnie niczym, nad czym najbardziej ubolewam. Bo właśnie dlatego nie byłam w stanie polubić jej tak, jak na to zasługuje i nie słuchałam jej zbyt często. Miałam po prostu wrażenie, że sięgam po muzykę, którą już dobrze znam i której już się nasłuchałam. Nie mniej jednak „Wounded rhymes” to dobra płyta, nie powielająca patentów z „Youth novels” a będąca krokiem naprzód, krokiem w dodatku bardzo dojrzałym i przemyślanym. Dlatego umieszczam ją w zestawieniu w kategorii „docenione”.
Lubię za:
– tajemniczość
– surowość
– kilka pięknych melodii
– wokal
– „I follow rivers”
– „Sadness is a blessing”
Let's Do It Again Scooter 2 dni temu | |
Children Of The Rave Scooter 2 dni temu | |
I Keep Hearing Bingo Scooter 2 dni temu | |
Techno is back Scooter 2 dni temu | |
Posse Reloaded Scooter 2 dni temu |