Daaaawno nie słuchałam Garbage. Ostatnią ich płytą, którą naprawdę znam i której naprawdę słuchałam, jest „Beautiful Garbage”. „Bleed like me” przesłuchałam może raz i nic nie zainteresowało mnie na tyle, by do niej wrócić. Z tego, co pamiętam, profesjonalni recenzenci również mieli mieszane odczucia co do tego krążka. Cóż, „V …
Ileż to już lat upłynęło od notki, w której porównywałam Sama Sparro i Calvina Harrisa… Jakie śmieszne to się wydaje z perspektywy czasu, ale faktem jest, że wówczas naprawdę czułam, że ta dwójka w jakiś sposób jest do siebie podobna W każdym razie kojarzyli mi się ze sobą i kropka.
Mela to kolejna wokalistka, którą poznałam dzięki festiwalowi. Nie słyszałam o niej wcześniej, nie wiedziałam zatem o niej nic i choć raczej nie interesuję się polską muzyką, zafascynowało mnie jej nazwisko. Takie polskie- niepolskie. Pisałam już, że po raz pierwszy usłyszałam ją w tramwaju. Wśród ogólnego hałasu wydawało mi się, …
Chyba wszyscy, którzy dorastali (lub kończyli dorastanie) na polskim MTV pamiętają tę miłą dziewczynę z dredami. Po wielu godzinach spędzonych na antenie pokazała, że potrafi także śpiewać, prezentując się w urodzinowym spocie stacji i na wzór Marylin Monroe wykonując „Happy Birthday”.
Część 3 z 7 w serii artykułów Miesięczne podsumowania 2012Przerażająco długo nie robiłam miesięcznego podsumowania, chociaż miał to być sposób na w miarę regularne pisanie. Złożyło się na to kilka czynników: 2 festiwale, do których musiałam się przygotować, więc siłą rzeczy słuchałam muzyki festiwalowej zamiast nowości, tradycyjnie brak czasu, a …
Część 2 z 7 w serii artykułów Miesięczne podsumowania 2012Maj już w połowie, a za mną ciągnie się jeszcze podsumowanie marca i kwietnia.
Tak więc w skrócie: dwoma ostatnimi miesiącami rządziły utwory motoryczne. Takie, które tworzyły idealne tło – nieabsorbujące, ale jednak interesujące.
12 marca światło dzienne ujrzała płyta – wydarzenie: VCMG …
Ostatni dzień stycznia 2012 przyniósł pierwszą, oczekiwaną w świecie muzycznym premierę płytową. Mowa o debiucie fonograficznym znanej już szeroko Lany Del Rey – „Born to die” (choć co do faktycznego debiutu można się nieco spierać), o której zrobiło się głośno kilka miesięcy temu, gdy dostrzeżono zamieszczony przez nią samą …
Jak zwykle zaczęło się od okładki. Mężczyzna (ujęcie z profilu) odziany na czarno z równie czarnym pióropuszem na głowie (ni to Jamiroquai, ni Natasha Khan) uchwycony w czasie przechadzki po lesie – na ziemi dywan z uschniętych liści, w tle powalone drzewa z powyginanymi we wszystkie strony gałęziami a nad całością unosząca się mgła. Tajemniczo i już trochę jesiennie. Tak wygląda z zewnątrz wyśniona kraina Suego Faults – romantyczna utopia nie z tego świata, która jest wytworem podświadomości Maksa McElligotta, ukrywającego się pod pseudonimem Wolf Gang.
To będzie taki subiektywny snapshot na temat płyty, która ukazała się już kilka miesięcy temu – dokładnie 11 lutego i od tego czasu stała na mojej półce, czekając na przesłuchanie. Mowa o „Charm School” mojego ukochanego zespołu lat 90tych – Roxette.
No cóż, pierwszy singiel mnie nie zachwycił, może więc dlatego odwlekałam moment wysłuchania całości. W końcu jednak trzeba było się odważyć – ostatecznie do koncertu pozostało coraz mniej czasu. Miałam jakieś oczekiwania w stosunku do tej płyty, choć starałam się nie bujać za bardzo w obłokach.